고급검색 고급검색

Słowo wstępne.


Stuletnia rocznica pierwszego podziału ojczyzny, rozszarpanej następnie w całości przez trzy mocarstwa sąsiednie, musi być bolesną dla każdego serca polskiego. A jednak musimy otworzyć tę niezabliźnioną ranę po stu lat upływie, aby uprzytomniwszy sobie w całej grozie wszystkie a tak straszne okoliczności, wśród których dokonano pierwszego podziału kraju, rozważyć sumiennie i bez uprzedzenia przyczyny domowe i zewnętrzne naszego upadku. Zbadanie pierwszych wskaże nam w odstraszającym przykładzie smutne lecz nieochybne skutki niezgod, prywaty, uganiania ze szkodą kraju za zyskami osobistemi, zepsucia obyczajowego, służenia obcym bogom i próżniactwa umysłowego. Doznawszy zaś tych skutków na sobie, skorzystamy wtedy jedynie z ciężkiego doświadczenia, jeżeli niem wyuczeni zabierzemy się do szczerej a zbiorowej pracy, z tem postanowieniem, że pozbędziemy się wad, uniemożebniających nasze odrodzenie się duchowe i obyczajowe, bez czego nie ma dla nas przyszłości. Równie ważném jest poznanie przyczyn zewnętrznych, ponieważ przekona nas niewątpliwie, że jak łatwowierność w stosunkach międzynarodowych bardzo szkodliwym jest błędem, tak szukanie pomocy i punktu oparcia w sprawach domowych staje się zbrodnią, która uścielając obcym rządom drogę do mięszania się w te sprawy, naraża państwa i narody na utratę niepodległości. Takie rozpamiętywanie wyświeci nam najlepiej, w czém zawiniliśmy sami, a co można zaliczyć na karb podstępów oraz bezprawia i gwałtu, dokonanego przez sąsiadów, którzy korzystając wybornie z błędów naszych, wszelkich dokładali starań, aby przeszkodzić ich naprawie, a potem zaborem krajów naszych zwiększyć potęgę własną. Z tego też wyłącznie powodu zamierzyłem skreślić w zarysie dzieje upadku, a chociaż serce zakrwawi się na widok klęsk i nieszczęść doznanych, trzeba przecież wychylić i ten kielich goryczy, aby poznawszy prawdę, jąć się mozolnej pracy, której celem będzie upewnienie sobie lepszej przyszłości, po wiekowych mękach i pokucie odbywanej wśród Krwi i łez strumieni.

Polska odgrywająca długo rolę świetną w Europie, którą zasłaniała od najazdu i zagonów dziczy wschodniej, popadła z powodu rozstroju wewnętrznego w niemoc paraliżującą wszystkie jej siły żywotne. Z tej choroby niebezpiecznej nie mogła się tak prędko wydźwignąć, ponieważ ta właśnie część narodu, która pod nazwą szlachty zawiadywała wyłącznie sprawami publicznemi, ukochała więcej wolność, przekształcającą się stopniowo w wyuzdaną swawolę, niż całość ojczyzny i jej potęgę opartą na ładzie i spokoju wewnętrznym, który wymaga bezwzględnej i równej sprawiedliwości dla wszystkich warstw i jednostek społeczeństwa. Nie mieliśmy też od śmierci Zygmunta Augusta, ostatniego Jagiellona, z wyjątkiem samego Stefana Batorego, ani jednego króla, któryby odwzajemniając się za koronę, kochał calem, sercem ojczyznę i jej tylko pragnął dobra. Żaden z nich przytém nie celował ani wyższemi zdolnościami ani tą siłą ducha, która świadoma celu swego dąży doń z niezłomną stanowczością. Po Batorym nie mieliśmy już króla, któryby chciał i umiał zadość uczynić wielkim i ważnym obowiązkom stanowiska swego. Każdy z nich dbał nietyle o dobro i pomyślność narodu, który go na tron powołał wolnym wyborem, ile o ród własny, któremu pragnął zapewnić dziedzictwo tronu. Gdy przytem wszyscy prawie jawnie i skrycie dążyli do ugruntowania nieograniczoności swej władzy na gruzach wolności, dawali tem powód do gwałtownych wstrząśnięć i zaburzeń wewnętrznych. Szlachta bowiem stawała uporczywie w obronie swych swobód, a gdy żaden z królów nie miał ani zdolności potrzebnych ani dość potęgi, aby dokonać zamachu stanu, zwiększał się z powodu takich walk wewnętrznych zamęt jedynie, z czego ostatecznie wynikło większe ograniczenie władzy rządowej i zupełne zbezwładnienie Rzeczypospolitej. Spory o rozciągłość władzy rządowéj nie byłyby zapewne naraziły kraju na niebezpieczeństwo, gdyby królowie nasi, począwszy od Zygmunta III, nie byli pierwsi dali zgubnego przykładu szukania za granicą pomocy ku przeprowadzaniu powziętych zamiarów. Tak więc królowie ze szkodą Rzeczypospolitej wiązali się z innymi monarchami, aby od nich uzyskać poparcie swych planów dynastycznych lub samowładczych; tak idąc w ich ślady, poczynały sobie potem wszystkie niemal stronnictwa. Skoro które z nich spostrzegło, że strona przeciwna bierze stanowczo górę, uciekało się natychmiast pod opiekuńcze skrzydła jednego z sąsiadów, i przyznawało mu nawet prawo mieszania się w sprawy kraju, byle z jego pomocą postawić na swojém. Zły i zgubny ten zwyczaj wzmógł się szczególniej pod panowaniem obu Sasów, a takie stręczenie sąsiednim monarchom sposobności mięszania się w sprawy wewnętrzne Polski, przywiodło ją w końcu do tego, że gdyby karczma zajezdna stała otworem dla każdego, kto miał dość siły, aby w niej gościć bez pozwolenia gospodarza. 

Do pogorszenia wszystkich stosunków przyczynił się głównie upadek oświaty, którą naród nasz niegdyś celował w Europie. Przykro wspomnieć, że ta sama Polska, która w wieku XVI roiła się szkołami i ludźmi prawdziwie uczonymi, w wiekach następnych a szczególniej w XVIII, w zupełnej była pogrążona ciemnocie! Zgubne tego następstwa zaczęły się zaraz pojawiać w sposób przerażający. Dawniej rozumiał każdy obywatel, jako człowiek światły, sprawy Rzeczypospolitej, a lubo obstawał przy wolności i nienawidził rządów samowładnych, wiedział przecież, jak daleko może iść w walce z rządem o swobody i jak je pogodzić z potrzebą utrzymania potęgi i siły odpornej państwa. Szlachcic oświecony, który obstawał przy swej wyłączności stanowej, pojmował mimo to wybornie, że ciemiężenie większości mieszkańców kraju i podkopywanie warunków bytu i rozwoju miast spowodowałoby zubożenie Rzeczypospolitej, a tem samem niemoc jej i upadek. Dbał zatem o wzrost miast, a i położenie włościan, upośledzonych poddaństwem, było wtedy u nas znośniejsze, niż w całem sąsiedztwie, zwłaszcza że częste i poważne głosy ożywały się w ich sprawie. Gdy jednakże światło zaczęło przygasać między szlachtą, wychowywaną w szkołach jezuitów i innych mnichów, zapomniano o głównych warunkach potęgi państw i narodów. Z dniem każdym zwiększało się uciemiężenie włościan, aw miarę szerzącéj się ciemnoty ścieśniano coraz bardziéj prawa miast, czem zatamowano w końcu najzupełniej ich rozwój i dobrobyt. Równocześnie wzmagała się buta i swawola stanu uprzywilejowanego, a walka jego z rządem przybrała cechę potworności, ponieważ dążyła do odjęcia mu wszelkiej władzy wykonawczej. Z bezwładnieniem rządu nastał zwyczaj zrywania sejmów, a z tego wszystkiego wywiązał się bezrząd zupełny, narażający nas na szyderstwo i pogardę u świata. Sprawdziła się na nas niestety zasada, że światły tylko człowiek może być dobrym obywatelem, a ciemny staje się albo niewolnikiem albo anarchistą, który nie uszanuje praw drugiego i praw społeczeństwa, byle poczuł w sobie dość siły do ich przełamania. 

Każde zło w społeczeństwie rozwija się pod wpływem sprzyjających mu okoliczności nader szybko, a jak w początkach łatwo je usunąć, tak przybiera później charakter choroby trudnej do uleczenia. Tego doznaliśmy na sobie. W wieku XVII zaczęły się zrywać owe łączniki, które spajały nasze społeczeństwo w potężną całość. Powstały ztąd rozstrój wzmógł się w wieku XVIII pod obu Sasami do zatrważającego stopnia. Nie brakło wprawdzie ludzi, którzy ostrzegając dość wcześnie naród, zwracali jego uwagę na groźne skutki coraz większego bezrządu i wszelkich dokładali starań, aby go powstrzymać na niebezpiecznej pochyłości, co wprost wiodła w przepaść już przed nim ziejącą. Lecz do zrozumienia tych przestróg potrzeba było oświaty, a tej brakowało właśnie tłumom rozbujałéj swawolą szlachty, którą wodziła na pasku garstka możnych. Nic też dziwnego, że owe głosy ostrzegające przebrzmiewały bez wszelkiego skutku. To dało pochop ludziom kochającym szczérze ojczyznę do chwytania się rozmaitych środków, aby ją od grożącego ocalić upadku. Jedni postanowili pracować nad krzewieniem oświaty i tem ocalić społeczeństwo, a dlatego wzięli się do ulepszeń wychowania publicznego. Drudzy woleli uciec się do środków nawet gwałtownych, byle bezrządną dotychczasową Rzeczpospolitą przekształcić w dobrze urządzoną monarchię dziedziczną. Inni znowu, rozmiłowani zbytecznie w urządzeniach przodków, chcieli drogą gruntownej naprawy przywieść ją do dawnego stanu, a tém uchylić grożące krajowi niebezpieczeństwa. Działanie pierwszych wiodło najpewniej do zamierzonego celu, lecz wymagało długiego czasu, zanim krzewiąca się powoli oświata mogłaby spowodować zwrot zbawienny w przekonaniach i usposobieniach narodu, a tem samem wskazać mu drogę prawdziwego postępu i rozwoju. Aby zaś dojść do tego, i stopniowo uchylać przeszkody tamujące ustalenie się wszelkich stosunków w sposób zgodny z dobrem całego społeczeństwa, trzeba było długiego czasu, sprzyjających okoliczności i bezpieczeństwa ze strony sąsiadów, czyhających na naszą zgubę. Zamiary drugich, mające na celu przetworzenie zupełne ustroju Rzeczypospolitej, były nader ryzykowne, ponieważ skutek zależał niemal wyłącznie od sił, jakiemi rozrządzali. Zachodziło niebezpieczeństwo, że albo dzieło podjęte niedostatecznemi siłami sprowadzi większy jeszcze zamęt, albo kierownicy będą musieli starać się o pomoc za granicą, a tem samem stać się narzędziem cudzej woli i nie to robić, co krajowi pożyteczne, lecz co pomagającemu własnych widokach jego potrzebne.

Ponieważ tak stronnictwo życzących sobie tylko naprawy a nie chcących przekształcenia Rzeczypospolitej, jak również rozmaite kółka zgrupowane około możnych panów, były przeciwne monarchii dziedzicznej, wywiązały się z tych oddmiennych kierunków zaciekłe spory, które bardzo zręcznie wyzyskiwał król pruski wraz z swoją przyjaciółką Katarzyną II, carową moskiewską. Treścią zatem niniejszego opowiadaniu będzie właśnie to ścieranie się stronnictw’, które bezwiednie były narzędziami przewrotnej polityki obu tych państw sąsiednich, i miasto kraj ocalić, przyśpieszyły jedynie jego upadek.

keyboard_arrow_up