고급검색 고급검색

Pierwsze lata panowania Stanisława Augusta aż do zaniknięcia sejmu delegacyjnego dnia 5 marca 1768 roku.


Stanisław August, syn kasztelana krakowskiego Stanisława Poniatowskiego i Konstancyi z książąt Czartoryskich, urodził się 17 stycznia 1732 w Wołczynie, majętności wuja swego Michała Czartoryskiego, otrzymał jak inni bracia jego staranne wychowanie pod okiem matki, która z powodu przepowiedni jakiegoś astrologa, przeznaczała go już z góry do odegrania znakomitej roli w ojczyźnie. Zdolny, piękny z postaci lecz słabego charakteru, a przytem bez poczucia honoru lub własnej godności, nie był Stan. August człowiekiem, który w chwilach tak dla Polski trudnych, potrafiłby tak zakierować jej sprawami, by ją ocalić od upadku. Nie brakowało mu wprawdzie ani wyższego ukształcenia, ani bardzo obszernych wiadomości, ani daru wymowy, ani jasnego poglądu na sprawy publiczne i potrzeby społeczeństwa, ani zresztą dobrych nawet chęci i zapału dla wszystkiego, co piękne i dobre, lecz brak mu było silnej woli, siły charakteru i tej stanowczości męzkiej, która nie cofa się przed niczem w raz powziętym zamiarze, a oraz i owej twórczości, która jest niewyczerpaną w wynajdowaniu środków potrzebnych do dopięcia celu zamierzonego. Zapał jego ostygał zawsze a dobre chęci słabły, skoro trafił na przeszkody trudne do zwalczenia lub wymagające zbyt wielkiego poświęcenia z jego strony. Zajęty więcej sobą niż ojczyzną, poświęcał zawsze bez wahania jej dobro i godność, jeżeli tym tylko sposobem mógł siebie ochronić. Próżny i zarozumiały a przytem rozkosznik, marnował na fraszki, ulubieńców i ulubienice znaczne dochody, a nawet brnął z tego powodu bezmyślnie w długi. Lubo uparty, nie był nigdy stałym, a cnotą prawdziwej bezinteresowności nie celował bynajmniej, chociaż lubił się popisywać wielką na pozór szlachetnością. Katarzyna poznała go z bliska podczas pobytu jego kilkoletniego w Petersburgu, a wzrok jej przenikliwy spostrzegł od razu, że ten piękny, gładki, dowcipny i filozofujący Adonis byłby wyborném narzędziem obcej woli na tronie polskim, co też zjiściło się następnie najzupełniej.

Czartoryscy pokonali przeciwników głównie z pomocą Moskwy. Trzeba im jednakże oddać słuszność, że w tej walce mieli przedewszystkiem na myśli ocalenie ojczyzny, której z powodu strasznego bezrządu nieochybny zagrażał upadek. Chybili w tem niewątpliwie, że do dopięcia swych zamiarów wezwali pomocy mocarstwa, które od wieku prawie pracowało systematycznie nad wątleniem potęgi Polski, stojącej na przeszkodzie zdobywczym jego zachceniom. Łudzili się przytém mniemaniem, że potrafią wyzyskać tę pomoc na korzyść ojczyzny, to jest na wprowadzenie ładu i porządku w całej administracyi i na wydobycie przez to sił z kraju potrzebnych ku własnej jego obronie, poczem będzie się można wyzwolić z uciążliwej opieki. Zgodzili się nawet na wstrętną im z początku kandydaturę siostrzeńca, w nadziei wyłącznie, że tenże będzie we wszystkiem za ich szedł radą. Do koronacyi działo się wszystko po ich myśli i dlatego panowała zgodność zupełna w ich obozie, która była niezbędną, jeżeli chciano dopiąć celu. Lecz po koronacyi zaczęło się wszystko inaczej szykować. Król otoczony zgrają pochlebców, polujących na dostojeństwa, urzędy i królewszczyzny, a przytem próżny, zaczął się niecierpliwić zbyteczną opieką wujów. Ciągłe też szyderstwa dawnych przyjaciół i posła moskiewskiego Repnina, że jest malowanym królem, spełniającym bezwarunkowo rozkazy swych opiekunów, dręczyły go boleśnie, z czego wynikło, że zapragnął uwolnić się z pod tej przewagi wujów, którzy udzielali mu rad najzdrowszych. To sprowadziło rozdźwięk a nawet spory, ponieważ wujowie czuli aż nadto, że im się należy kierownictwo i dlatego nie myśleli tak łatwo ustąpić zachciankom siostrzeńca, którego bracia i przyjaciele chcieli swe z nim stosunki wyzyskiwać na własną korzyść, bez względu na potrzeby ojczyzny.

Rozdźwięk ten w familii panującej był niebezpieczny ponieważ niweczył tak potrzebną zgodę w chwili właśnie, gdy należało przewidywać, że z jednej strony pokonani przeciwnicy ochłonąwszy nieco, zaczną się skupiać i szykować na nowo do walki uporczywej, az drugiej postępowanie Prus i Moskwy, które opierały się najzbawienniejszym projektom aw dodatku żądały załatwienia drażliwej sprawy dyssydentów czyli innowierców, zapowiadało wyraźnie, że oba te mocarstwa będą wszystkiemu przeszkadzały, co tylko mogłoby się przyczynić do wzmocnienia sił Rzeczypospolitej. Względy te były nader ważne i dlatego trudno się dziwić, ze obaj Czartoryscy nie chcieli z rąk wypuszczać steru spraw publicznych potrzebujących ciągłej ich czujności, z czem nie mogli się nawet spuścić bezpiecznie na króla. Z podmowy braci i przyjaciół zaczął Stan. August zbierać własne stronnictwo, oddzielne od stronnictwa familii t. j. wujów. tem dokonano rozstroju zupełnego, co znów podało Moskwie i przeciwnikom familii dogodną sposobność sparaliżowania jej zamiarów reformatorskich.

Wśród takich rozterek, drobnych na pozór lecz w rzeczy bardzo mających wielką doniosłość, wśród intryg zakulisowych na dworze i w kołach koteryjnych, upłynęło dość spokojnie pierwsze dwulecie panowania Stan. Augusta. Wtem zbliżył się i czas sejmu zwykłego, który z powodu trwającej jeszcze konfederacji miał się odbywać pod jej węzłem, tj. stanowić o wszystkiem większością głosów. I mniej przenikliwi musieli przewidywać, że sejm będzie burzliwy z przyczyn łatwo dających się odgadnąć. Najprzód bowiem było rzeczą znaną, że dawni przeciwnicy familii, którzy w ciągu tego dwulecia popowracali do kraju, a nawet przystąpiwszy do konfederacyi, uznali wybór Stan. Augusta, już się na nowo skupili w potężne stronnictwo opozycyjne, chcące obalenia tego, co powstało podczas bezkrólewia, i że pod wodzą ludzi wpływowych i możnych, jak hetman Branicki, Potoccy, Rzewuscy, Sołtyk, biskup krakowski, Wielhorski, Pociej i inni, rozpoczną walkę na tym sejmie. Wiedziano powtóre, że carowa, podjudzana przez króla pruskiego, zamierza domagać się znacznych ustępstw dla tak zwanych dyssydentów, czyli syzmatyków i ewanielików. Wszyscy ci innowiercy używali niegdyś w Polsce zupełnej wolności sumienia. Później ścieśniono ich prawa obywatelskie, chociaż ich nie prześladowano w taki sposób, jak katolików w Anglii i Szwecyi lub niekatolików we Francyi, Hiszpanii a nawet w Austryi. Wzrost prawdziwej oświaty byłby wpłynął na ulepszenie ich losu w Polsce bez wdania się obcych mocarstw. Jeżeli zaś carowa i król pruski ujęli się za nimi i ich prawami, nie pochodziło to z ludzkości, ale z wyrachowanej polityki, aby pod tym pozorem mieć prawo mieszania się w sprawy polskie i nadzorowania czynności w niej rządowych, a w innowiercach pozyskać wdzięcznych za udzieloną pomoc stronników. Już ta okoliczność, a bardziej może owoczesna żarliwość religijna, oburzyła większość narodu i przewodniczących mu biskupów. Czartoryscy nie należeli wcale do żarliwców, a jednak licząc się z usposobieniami narodu, odradzali królowi popieranie sprawy dyssydentów. Katarzyna zaś, żądając jej załatwienia, groziła mu swą niełaską a nawet zemstą, a posłowi swemu Repninowi poleciła stanowczo, aby w razie ostatecznym porozumiał się z jego i Czartoryskich przeciwnikami i z  ich pomocą przywiódł do skutku porównanie dyssydentów w prawach z katolikami. Mogła niestety liczyć tem pewniéj na powodzenie, ponieważ nie było jej tajnem, że nienawiść wzajemna stronnictw była silniejszą, niż względy na dobro kraju. 

Sejm zr. 1766 był wstępem do mnogich nieszczęść późniejszych ojczyzny, ponieważ na nim okazało się w całéj pełni, że Moskwa znajdzie bezpłatne swych planów narzędzia w Polsce, byle umiała wyzyskiwać nienawiść stronniczą jednych przeciw drugim. Na sejmie tym można odróżnić dwa stronnictwa, to jest stronnictwo familii i jej przeciwników, podzielone na cztery grupy, a mianowicie na stronników króla, na oddanych Czartoryskim, na osobiście niechętnych królowi i jego wujom, i na garstkę zaprzedanych Moskwie. Strona króla i wujów jego razem połączona, tworzyła większość, lecz gdy obaj wujowie nie szli zgodnie z królem, a w końcu jawnie nawet opiérali się jego projektowi o stałem zaprowadzeniu większości głosów we wszystkich sprawach dotyczących skarbu i wojska, skończyło się najzupełniejszą porażką. Wniosek ten musiał król cofnąć z powodu ponawianych gróźb Repnina, a za to utrzymał się wniosek Wielborskiego, przywracający w całości głos wolny we wszystkich uchwałach sejmowych, a więc niszczący w znacznej części mozolne dzieło Czartoryskich, zwłaszcza gdy i konfederacyę, którą rozrządzali najzupełniej, rozwiązano przy zakończeniu sejmu. Carowa dopięła więc swego co do dokonanych już lub zamierzonych reform, którym chciała przeszkodzić. Lecz w sprawie dyssydentów nie poszło po jej myśli, ponieważ sejm odrzucił jednomyślną prawie uchwałą jej i Prus żądania, domagające się równouprawnienia tychże z katolikami, i ledwie przyzwolił na częściowe złagodzenie surowości dawnych ustaw przeciw nim wymierzonych. Uchwałą tą rzucono niemal rękawicę obu tym mocarstwom, a co najsmutniejsza nie uniano się zdobyć na odwagę wymierzenia inaczej wierzącym sprawiedliwości w innej drodze i z własnego popędu. Króli wujowie jego, lubo poróżnieni, a tem samem nie działający już zgodnie z sobą, nie zważali przecież na namowy i groźby moskiewskie w tej sprawie drażliwej, ale i nie chcieli pod żadnym popierać jej warunkiem. Lecz i tem nawet nie uzyskali dość silnego punktu oparcia w kraju, gdzie większość ziemian czyli szlachty była im stanowczo przeciwną. 

Carowa rozgniewana odrzuceniem swych żądań, a przy tem nastrojona przez króla pruskiego, który podtrzymywaniem wewnętrznych w Polsce sporów chciał sprowadzić dogodną dla siebie sposobność zagrabienia części jej dzierżaw, aby niemi zwiększyć i zaokrąglić swe państwo, powstałe z zaboru cudzych krajów, poleciła stanowczo Repninowi, aby z jednej strony skłonił dyssydentów do związku z sobą i do wezwania jej i króla pruskiego opieki, i aby z drugiej porozumiał się z stronnictwem przeciwnem królowi i Czartoryskim w celu zawiązania ogólnej konfederacyi ku obronie zagrożonych swobód narodowych. Rozkaz drugi mógł się zdawać niewykonalnym, zważywszy, jak srogiego ucisku i prześladowania doznali wszyscy prawie członkowie tego stronnictwa od Moskwy, popierającej w bezkrólewiu familię. A jednak nienawiść ku tejże i królowi była silniejszą niż pamięć krzywd im i ojczyźnie przez carowę wyrządzonych, na co też głównie liczyła Katarzyna. I powiodło się najzupełniej, gdy nie brakło zręcznych współpracowników w tej piekielnej robocie upodlenia własnej ojczyzny. Na ich czele był ksiądz referendarz Podoski, znany zwolennik domu saskiego, marzący o zrzuceniu Stan. Augusta z tronu, a osadzeniu na nim elektora saskiego lub którego ze stryjów tegoż. Ujęty przez Repnina nadzieją infuły a nawet prymasowstwa, krzewił bardzo gorliwie myśl konfederacyi, tak potrzebnej Moskwie, a czy z własnego popędu czy z polecenia posła moskiewskiego prawił znakomitszym przeciwnikom króla, że carowa przeświadczywszy się w końcu, jak niegodnym jest tenże jej względów, nie myśli go dalej popierać, ale pozostawi narodowi zupełną swobodę radzenia o sobie, byle tylko objawił zbiorową swą wolę. Dodawał przytem, że Repnin' chcąc się porozumieć z przywódzcami patriotów, zaprasza ich z początkiem maja 1767 do Warszawy. Wzmiankował zaś przytém, że wspaniałomyślna Katarzyna II, ze względu na honor własny, pragnie coś uczynić dla dyssydentów, którym przyrzekła swą pomoc i opiekę, i dlatego spodziewa się z pewnością, że naród nie odrzuci jej wstawienia się za nimi. Zanim Podoski rozpoczął swą pielgrzymkę agitacyjną, zwołał Repnin przywódzców dyssydentów do Warszawy i kazał im zawiązać konfederacyę pod opieką carowej i króla pruskiego. Próżne były ich przedstawienia, że krokiem tak bezprawnym mogą się na zasłużone narazić prześladowanie, ponieważ Repnin nie uwzględniając ich miłości kraju i obaw, oświadczał kategorycznie, że carowa wziąwszy raz ich obronę na siebie, potrafi ich ochronić od niebezpieczeństwa, a za opiekę udzieloną ma prawo wymagać posłuszeństwa. Radzi nie radzi musieli przyrzec, że najdalej do końca marca (1767) zawiążą konfederacyę. I rzeczywiście gdy Podoski zdał mu sprawę, że niechętni królowi (malkontenci) gotowi przystąpić do zawiązania konfederacyi, otrzymał równocześnie prawie zawiadomienie, że dyssydenci w Toruniu a dyzunici w Słucku utworzyli 20 marca konfederacyę ku obronie praw swoich, i że obie te konfederacye błagają carowej o pomoc i opiekę. Donosząc zaraz królowi o obu tych konfederacyach, zapowiadał zgóry, że ich deputacye przybędą do Warszawy, i że obu im nietylko winien dać posłuchanie, ale nawet przyjąć grzecznie deputatów jako dobrych obywateli. Na uwagę zaś króla, że deputacye mogą doznać największych nieprzyjemności ze strony ludności im nieprzychylnej, że zatem najlepiej będzie, gdy nie przybędą wcale, odrzekł groźnie, że za wszystko będzie rząd Rzeczypospolitej w odpowiedzi, i że każdy, ktoby się śmiał tknąć deputatów dyssydenckich tak będzie uważany, jak gdyby się tknął samej carowej. Dodał przytem, że wojska carowej otrzymały rozkaz wkroczenia w dzierżawy polskie, gdzie jednakże żyć będą z własnych pieniędzy i nikomu nie wyrządzą krzywdy, jeżeli sam oporem swym przeciw zbawiennym zamiarom jego pani nie da tego powodu. Nie pomogły żadne przedstawienia króla i ministrów. Deputacye innowierców uzyskały posłuchanie, a król musiał je przypuścić nawet do ucałowania ręki, czem wszystkiem uznał obie konfederacye, chociaż ich związek, osłaniany obcą opieką, był według brzmienia ustaw czynem zbrodniczym przeciw własnej ojczyźnie. 

Król spostrzegł niebawem, że prócz zawiązanych już konfederacyi innowierców zanosi się na inną, zwłaszcza gdy od swych stronników otrzymywał ciągłe doniesienia o zjazdach i ruchu w całym kraju, a Repnin domagał się zwołania sejmu nadzwyczajnego. Zanim złożył pełną radę senatu, na której miano oznaczyć czas tego sejmu, chciał wybadać Repnina co do prawdziwych zamiarów carowej. Zapytał go też w dniu 3 maja wprost o wszystko, i dowiedział się z wszelkiemi szczegółami, co i jak dotąd zrobiono i jakie są dalsze plany. Repnin wyznał bez osłon, że carowa chce z pomocą malkontentów wyjednać to dla dyssydentów, czego im nie przyznał sejm ostatni, i że poseł, mając ich w „swych szponach nie pozwoli im nic nad to co ułoży wspólnie z królem, ani też nie dopuści uszczuplenia prerogatyw jego, byle się zachował zgodnie z życzeniami carowej. Układ stanął tym sposobem na czysto, a Stan. August związał się z Repninem na pohańbienie własnego narodu, wciąganego w sieć piekielnej intrygi. Po tej rozmowie widział się Repnin z przywódzcami niechętnych, którym prawił w ogólnikach, że carowa przychyli się do tego, co będzie zbiorowém życzeniem narodu. Jak zaś niechętni nie żądali bliższych wyjaśnień, tak nie dawał ich Repnin. Sama atoli groźba, że nie wypuści ich z Warszawy, dokąd się nie zobowiążą do zawiązania konfederacyi pod opieką jego pani i z wyraźnym celem załatwienia sprawy dyssydentów w myśl jej żądań, była najlepszą wskazówką, że tu nie idzie o dobro ojczyzny ale o korzyść moskiewską. 

Na żądanie Repnina, wynurzone zaraz po zawiązaniu się konfederacyi innowierczych, aby król zwołał sejm nadzwyczajny, złożył król z obecnych w Warszawie senatorów radę, która z powodu swej szczupłości odwołała się do pełniejszego zebrania. Stan. August zapowiedział takowe aż na 25 maja, a później wyznał sam niestety, że dlatego głównie wyznaczył termin tak daleki, aby wojska moskiewskie miały dość czasu do rozejścia się po całym kraju. Na tej radzie były głosy, że nie należy zwoływać sejmu, ale wprzód powyprawiać poselstwa do dworów europejskich, które miały udział w rokowaniach oliwskich lub przyjęły gwarancyę traktatu oliwskiego (zr. 1660), określającego prawa i stanowiska obywatelskie dyssydentóww Polsce, i aby dopiero po nadejściu odpowiedzi od tych dworów przystąpić do dalszych czynności. Lecz zdanie to nie utrzymało się bynajmniej, a król wymógł zabiegami swemi tyle, że stosownie do żądań Repnina, oznaczono zebranie się sejmu nadzwyczajnego na d. 5 października 1767.

Tymczasem zaczęły się zawiązywać po województwach w Koronie i Litwie konfederacye, którym przedkładano do podpisu akt sporządzony według formularza nadesłanego z Warszawy, a „skoncypowanego” z wiedzą króla przez Repnina. Gdzie nie chciano się pisać na akt ten, zawierający w sobie między innemi, że naród skonfederowany ma upraszać carowej o gwarancyę praw i ustaw Rzeczypospolitej, wynurzyć jej wdzięczność za opiekę i udzielenie pomocy zbrojnej, ślubować wierność królowi i przyrzec zadośćuczynienie życzeniom carowej w sprawie dyssydentów, tam używano środków przymusowych, do czego rozrzucone po całym kraju komendy moskiewskie doskonałem były narzędziem. Skoro pod naciskiem bagnetów i nahajek moskiewskich wszędzie po województwach stanęły konfederacye miejscowe, zebrali się z początkiem czerwca (1767) marszałkowie i deputaci tychże w Wilnie, aby ustanowić jeneralną litewską pod laską Brzostowskiego. starosty bystrzyckiego. Dla Korony wyznaczono podobny zjazd z końcem czerwca w Radomiu. Zanim jeszcze przyszło do zawiązywania konfederacyj miejscowych, podniesiono ważne pytanie, komu oddać jeneralne marszałkowstwo konfederacyi koronnej. Podoski oświadczył się za Karolem Radziwiłłem, który od bezkrólewia przesiadywał w Dreźnie, ponieważ nie uzyskawszy amnestyi, nie mógł powrócić do ojczyzny. Repnin zgodził się na to z pozwoleniem carowej, której wykazano, że nikt nad niego nie nada się lepiej do odegrania tej roli tragi-komicznéj, ponieważ miał ogromną wziętość między szlachtą litewską i koronną, a z niechęci ku królowi i jego wujom da się użyć do wszystkiego. Jeszcze w styczniu 1767 rozpoczęto z nim rokowania, a skoro podpisał rewers przysłany z Warszawy, że we wszystkiem będzie się powodował wolą carowej i jej posła, wezwano go do powrotu, który istnym był tryumfem, ponieważ przy wjeździe do Wilna witano go bramami tryumfalnemi a oraz biciem dział i dzwonów, przyczem tłumy otaczającej go szlachty nie posiadały się z radości. Gdy następnie marszałkowie i senatorowie zjechali się w Radomiu, musiano podpisać akt konfederacyi jeneralnej, ułożony w kancelaryi Repnina, obrać Radziwiłła marszałkiem, zaprosić króla przez osobną deputacyę do przystąpienia, a po złączeniu się z konfederacyą litewską, wyprawić posłów do carowej z podzięką za wspaniałomyślną pomoc jej i opiekę a oraz z prośbą o dalsze tychże trwanie io gwarancyę praw Rzeczypospolitej i ustaw, które uchwali sejm zebrać się mający, w końcu zaś z wynurzeniem uznania dla Repnina. Tak więc musieli sami Polacy składać najuniżeńsze dzięki za chłostę i całować rękę chłoszczącą. Dodać tu muszę, że przed zjazdem w Radomiu Repnin otoczył go wojskiem, a następnie pod pozorem honorowej straży dla konfederacyi i jej marszałka, wprowadził batalion grenadyerów moskiewskich i bateryę dział do miasta.

Repnin dokonywał wszystkiego w Radomiu przemocą. Chociaż przeto stanęła konfederacya i wybrano radę jeneralną przy Radziwille, który był pod najściślejszym nadzorem pułkownika Karra i kompanii grenadyerów, dodanej mu niby na straż honorową, ozwało się przecież oburzenie w całym kraju na gwałty radomskie, a ci sami, którzy pierwsi dali się złowić na lep przyrzeczeń moskiewskich, zaczęli się teraz skupiać w potężny zastęp opozycyjny, a hasłem do tego stała się wiara. Wprawdzie otrzymał główny ajent i prawa ręka Repnina ksiądz referendarz Podoski od króla, w nagrodę za swe prace nikczemne, godność prymasowską po śmierci właśnie zaszłej prymasa Władysława Łubieńskiego. Lecz to nie odstręczyło innych biskupów od stawania na czele opozycyi narodowej, a kierownictwo objął Kajetan Sołtyk książę-biskup krakowski. Działanie opozycyi rozpoczęło się wszędzie na sejmikach przedsejmowych. Mimo gwałtów i gróźb moskiewskich powybierano w wielu miejscach posłów gorliwych o cześć i dobro ojczyzny, aw niektórych miejscach zobowiązano ich nawet przysięgą, że pod żadnym warunkiem nie przyzwolą na żądania moskiewskie, dotyczące tak dyssydentów jak niemniej gwarancyi praw i ustaw Rzeczypospolitej. Repnin groził napróżno Sołtykowi Sybirem. Gniéw jego rozsrożył się bardziej jeszcze, gdy w samej radzie konfederackiej trafił na opozycyę. Chcąc przeto złamać opór i rzucić popłoch między zjeżdżających się posłów i senatorów, kazał w przededniu zebrania się sejmu uwięzić Kożuchowskiego, głównego oponenta w radzie konfederackiej, i wywieźć go z Warszawy.

Pod najgorszą wróżbą zebrał się sejm ten nieszczęsny w d. 5 października 1767. Zaraz po zagajeniu kazał marszałek odczytać ułożony w kancelaryi moskiewskiej projekt aktu limity, odraczający sejm aż do tego czasu, gdy wybrana przezeń delegacya w porozumieniu z Repninem obmyśli sposób załatwienia sprawy dyssydentów, ustanowi formę rządów Rzeczypospolitej i spisze warunki wieczystego przymierza z carową, która miała być oraz gwarantką wszystkiego, co sejm ten uchwali i ustanowi. Projekt odczytany żądał dla delegacy! zupełnej mocy uchwalenia i stanowienia o wszystkiem ostatecznie, a sejm zebrać się mający winien był całe jej dzieło zatwierdzić czyli ratyfikować. Przeciw tak potwornemu projektowi wystąpili zaraz Kajetan Sołtyk, Józef Załuski biskup kijowski, Wacław Rzewuski hetman polny koronny; syn jego Seweryn starosta doliński, poseł podolski i mnodzy inni. Opozycya występowała tak potężnie, że odrzucenie projektu moskiewskiego było pewnem, zwłaszcza gdy rzucanie postrachów przez Repnina okazało się płonnem. Poseł carowéj postanowił uciec się do środka pogwałcającego najświętsze prawa międzynarodowe, ponieważ kazał wspomnionych 4 członków sejmu porwać w nocy z 13 na 14 października. Sołtyk był właśnie w odwiedzinach u Mniszcha marszałka nadwornego koronnego, gdy oddział żołnierzy pod wodzą pułkownika Igelströma, wywaliwszy bramę pałacu tegoż, wpadł do komnaty, w której byli obaj, i pochwycił biskupa. Równocześnie uwięziono trzech innych, i wysłano wszystkich czterech pod silną zasłoną wojskową najprzód do Wilna, a ztąd, gdy nie chcieli odstąpić od swej opozycyi, do Kaługi.

Pogwałcenie tak zuchwałe wszelkiego prawa uszło Repninowi bezkarnie, ponieważ król był z nim w spółce, a konfederacya jeneralna i sejm nie miały w swem gronie ludzi poświęcenia, gotowych na wszystko w obronie zdeptanej godności i praw Rzeczypospolitéj. Okazało się to widocznie i na posłuchaniu u króla 15 października i na sesyach prowincyonalnych, gdzie były tylko płaczliwe narzekania, lecz brakło męzkiego postanowienia. Na posłuchaniu u króla okazał sam jedynie kanclerz koronny Jędrzej Zamojski, jak głęboko uczuł zdeptaną godność narodu, gdy temu spodlonemu królowi zwrócił wobec zgromadzonych senatorów i posłów wielką pieczęć koronną, nie chcąc jej nadal zatrzymać wśród podobnych stosunków. Repnin obliczył dobrze, że zuchwały ten krok jego rzuci popłoch między resztę członków sejmu i zmusi ich do uległości. Po uwięzieniu owych czterech i dzięki rozpuszczanym postrachom przyjął sejm ów projekt aktu limity i wyznaczył delegacyę pełnomocną do układów z Repninem. Delegacya była prostém narzędziem posła moskiewskiego i musiała uchwalać, co tenże przepisał w imieniu carowej. Dyssydentom i dyzunitom przyznano dość rozciągłe prawa, ułożono formę rządów dogodniejszą Moskwie niż Polsce, ponieważ utrzymano prawo wolnego głosu w całej rozciągłości, a przez oddanie ustaw tego sejmu pod gwarancyę carowej przyznano jej prawo mięszania się we wszelkie sprawy rządowe i ustawodawcze Rzeczypospolitej, co było zrzeczeniem się niejako własnej niepodległości. Lecz i w tak nędznej delegacyi odzywały się głosy za upośledzoną większością mieszkańców. Były bowiem dość silnie poparte wnioski, domagające się usamowolnienia ludu wiejskiego lub przynajmniej osłonienia go opieką ustaw, aby przez to ulepszyć jego dolę. Repnin nie chciał pod żadnym warunkiem pozwolić na pierwsze, i dlatego upadła wówczas ta ważna sprawa, a co do drugiego ustanowiono jedynie ostrzejsze niż dotąd kary na dziedziców, którzyby się dopuścili skaleczenia lub zabicia poddanego. Były téż projekta dotyczące ustanowienia rządu nieco sprężystszego przez utworzenie tak zwanéj rady nieustającej. Lecz carowa oświadczyła się, na wyraźne żądanie króla pruskiego, przeciw temu, w skutek czego i delegacya musiała odstąpić od projektu takiej rady nieustającéj.

W ciągu narad delegacy! tej i zwołanego na uwieńczenie jej dzieła sejmu poczynał sobie Repnin tak samowładnie i tak gburowato ze wszystkimi, że podziwiać trzeba nikczemność tych, którzy znosili najcięższe z jego strony obelgi. Co chciał stanowił, a opornych fukał, lżył i łajał w sposób najbardziej karczemny. Gdy delegacya pokończyła swe prace, zebrał się (20 lutego 1768) sejm, aby wszystko przyjąć bez zmiany, ponieważ Repnin nie pozwolił na udzielanie głosów. Sejm delegacyjny zamknął czynności swoje 5 marca, a okryty hańbą i sromem za swą uległość niewolniczą, zasłużył słusznie na wzgardę współczesnych i potomności.

keyboard_arrow_up