고급검색 고급검색

Konfederacya barska od pierwszego zawiązku swego d. 28 lutego 1768 aż do poddania Częstochowy w d. 8 sierpnia 1772.


Gdy sejm delegacyjny pod grozą broni moskiewskiéj dokonywał spodlenia własnej ojczyzny i zdania jéj na łaskę carowéj, zaczęli w całym kraju patryoci, oburzeni tem wszystkiem, skupiać siły do wyzwolenia się z pod jarzma moskiewskiej opieki. Nienawiść ku Moskwie i narzuconemu przez nią królowi wzmogła się teraz do najwyższej potęgi, a świeże gwałty, bezprawia i rozmyślne upokarzanie narodu zanieciły w sercach prawych rozpacz wraz z postanowieniem ważenia się na wszystko, byle się pozbyć tak ohydnego jarzma. Pod hasłem wiary, wolności i niepodległości zaczęto nawoływać ludzi odważnych i kraj miłujących do śmiałego przedsięwzięcia, a protestacye Sołtyka, Chreptowicza, Józefa Wybickiego i innych dawały pozór prawny do zaprzeczenia prawomocności uchwał sejmu czynnego pod przemocą obcej broni. Robotami przygotowawczemi kierował głównie Adam Krasiński, biskup kamieniecki, który ułożył obszerny i we wszystkich szczegółach dobrze obmyślony plan działania. Wedle planu tego chciał Krasiński z jednej strony otworzyć rządowi tureckiemu oczy, wykazać niebezpieczne agitacye moskiewskie między grekami i słowianami i skłonić go tém do zbrojnego wystąpienia przeciw Moskwie, a z drugiéj wyjednać, na wypadek ruchu zbrojnego w Polsce, przyrzeczenie pomocy w pieniądzach, broni i oficerach u dworu francuzkiego i saskiego, a gdyby się dało i u wiedeńskiego, w razie zaś zbyt wielkich trudności spowodować dwór ten do neutralności w spodziewanej wojnie Turcyi z Moskwą. Od powodzenia tych zabiegów dyplomatycznych miało być zawisłem działanie w samym kraju, który chciał tajemnem sprzysiężeniem, ogarniającém wszystkie województwa i cały stan ziemiański, przysposobić do gotowości zbrojnej. Wszystko co żyje miało wziąć natychmiast za broń, skoro zewnętrzne stosunki, a szczególniej wypowiedzenie moskalom wojny ze strony Turcyi, pożądaną nastręczą do tego sposobność. I Krasiński zamierzał, po szczęśliwie dokonanej wojnie, przystąpić do przekształcenia całego ustroju Rzeczypospolitej, którą chciał zmienić w dziedziczną monarchię konstytucyjną, a na tron powołać dom saski. 

Ponieważ Repnin i Krasińskiego także postanowił uwięzić, musiał tenże zaraz po zamachu, dokonanym na 3 senatorach i pośle, wyjechać za granicę, gdzie też zajął się częścią dyplomatyczną prac przygotowawczych. Działanie zaś w samym kraju zdał na brata swego Michała, podkomorzego różańskiego, na Józefa Pułaskiego, starostę wareckiego, na Joachima Potockiego i wielu innych. Lecz jak zawsze u nas tak wytworzyły się i teraz dwa przeciwne a nawet nieprzyjazne sobie stronnictwa, a mianowicie stronnictwo magnackodyplomatyczne, chcące działać we wszystkiem podług planu Krasińskiego i stronnictwo szlacheckie czynu, gardzące dyplomacyą a pragnące rozpocząć walkę własnemi siłami, i bić dotąd Moskwę, póki jeden jej sołdat znajduje się w Polsce. Gdyby sam biskup kamieniecki był obecnym w kraju, byłby niewątpliwie powściągał skutecznie zapędy stronnictwa czynu, na którego czele był Pułaski a w części i brat jego Michał. Starał się wprawdzie wpływać na nich przez wysłanników, a między innymi przez Kwaśniewskiego, którzy dowodzili potrzeby czekania, aż wszystko dojrzeje, lecz Pułaski i inni odpowiadali, że dobrze to czekać biskupowi za granicą, gdy go moskal nie drze ze skóry, a inna rzecz w kraju, gdzie niepodobna dłużej wytrzymać i albo zaraz należy wziąć się do broni, albo dać się niszczyć i powoli wyzuć nawet z możności działania w czasie przyszłym. Twierdzili przytem, że tak rozgałęzionego związku nie można długo utrzymać w tajemnicy, zwłaszcza gdy król z wujami współdziała na rzecz Moskwy. Niecierpliwość tego stronnictwa nie dała się żadném uchodzić rozumowaniem, a dlatego postanowiło podnieść sztandar powstania zbrojnego. Po wielu zjazdach i naradach w różnych stronach kraju, udał się Józef Pułaski z Michałem Krasińskim do Baru, miasteczka na Podolu, blisko granicy tureckiej położonego. Tam zebrało się kilkuset szlachty, a po ognistej przemowie Pułaskiego stanęła 28 lutego 1768 konfederacya, od miejsca zawiązania barską nazwana, której marszałkiem okrzyknięto Krasińskiego, a marszałkiem związku wojskowego obrano Józefa Pułaskiego. W manifeście swym oświadczała konfederacya, że w obronie wiary i wolności bierze za broń przeciw tym, którzy dążą do ich pognębienia, i dlatego wzywa cały naród do łączenia się z nią w sprawie tak świętej.

Wiadomość o konfederacyi barskiej zaniepokoiła Warszawę. Na żądanie Repnina złożył król radę senatu, która pod naciskiem groźby wystosowała prośbę do carowej, aby w swej wspaniałości pozwoliła użyć wojsk swych do stłumienia rozruchu tego, jeżeli łagodniejsze środki okażą się płonnemi. Tym zastrzeżeniem chciano zmniejszyć niegodziwość podobnej prośby. Król wysłał też w myśl uchwały tej rady senatu jenerała Mokronowskiego do konfederatów z poleceniem, aby przyrzeczeniem puszczenia wszystkiego co zaszło w niepamięć starał się ich skłonić do zaniechania przedsięwzięcia i do rozejścia się spokojnego, czem jedynie siebie i kraj ochronią od ciężkiej biedy. Zanim Mokronowski mógł rozpocząć rokowania, odnieśli już konfederaci niemało drobnych nad moskalami korzyści, pozajmowali niektóre miasta na Podolu, przeciągnęli do siebie część wojska koronnego, a mianowicie chorągwie partyi podolskiej i ukraińskiej, a uniwersałami swemi spowodowali liczne przystępowanie do konfederacyi na Wołyniu, Rusi i indziej. Konfederacya mogła się tem łatwiej rozwijać w tamtych stronach, ponieważ drobne komendy moskiewskie, niezdolne do oporu, albo ulegały w walce albo musiały uciekać. W takiej chwili powodzenia przybył Mokronowski, a uwiadamiając Krasińskiego i Pułaskiego o swem posłannictwie, wzywał ich do rokowań, przy czem upewniał uroczyście, że w ciągu tychże ani moskale ani wojska koronne nie rozpoczną przeciw nim kroków zaczepnych. Pułaski oświadczył się z gotowością, lecz wynurzył oraz, że nie wierzy w pomyślny skutek rokowań. Wkrótce też przejęli konfederaci listy głównodowodzącego jenerała moskiewskiego, świadczące, że w ciągu zawieszenia broni chciał pościągać swe siły, otoczyć konfederatów półkolem, a przyparłszy ich do granicy tureckiej, rozbić i zgnieść z kretesem. Podstęp taki musiał oburzyć, nic też dziwnego, że zerwano rokowania a Mokronowskiemu odpowiedziano z goryczą. Rokowania byłyby i tak przerwane, ponieważ równocześnie z odpowiedzią konfederatów otrzymał Mokronowski list od króla, który z rozkazu Repnina musiał go odwołać z końcem maja. Prócz tego wymógł Repnin na królu, że kazał Branickiemu łowczemu kor., aby na czele swej komendy połączył się z moskalami i wspólnie z nimi stłumiał konfederatów. Repninowi zależało wielce na tem połączeniu, ponieważ chciał ustawić polaków w prawem skrzydle, działającém nad samą granicą turecką, aby przez to okazać turkom, że właściwie wojsko polskie walczy przeciw buntowniczej konfederacyi, a Moskwa pomaga mu jedynie na wyraźną prośbę króla i senatu polskiego. Król zaś usprawiedliwiał tem rozkaz wydany Branickiemu, że inaczej byliby moskale w pień wycinali konfederatów, jak się z tem oświadczał Repnin bez wszelkich osłon, że zatem chodziło tu o ocalenie życia mnóstwa obywateli! Gdy skupieni i liczbą przeważający moskale natarli swem wojskiem regularnem, mającem liczną artyleryę, zewsząd, na źle uzbrojonych i niebardzo w rzemiośle wojennem biegłych konfederatów, obróciło się niebawem szczęście. Zwyciężani raz po raz potracili zajęte miasta, a w końcu musiał i Bar kapitulować. Część konfederatów podpisawszy reces rozjechała się do domów a część poległa w walce. Reszta nie mogąc się utrzymać w kraju, musiała ujść do Multan, gdzie przybył z swym oddziałem i Joachim Potocki po stracie Podhajce. Przyjęci z początku bardzo nieludzko, doznawali potem, wskutek nadeszłego ze Stambułu rozkazu sułtana, znośniejszego nieco losu.

Szkodliwiéj niż klęski poniesione oddziaływały rozterki wewnętrzne na konfederacyę. Niepowodzenia dały jak zwykle główny do nich pohop. Zaczęło się od wzajemnych oskarżeń i wyrzutów. Stary Pułaski był przeciwny pozostaniu na Wołoszczyznie, a twierdząc, że naczelna władza konfederacyi prawnie w kraju tylko może działać, domagał się stanowczo, aby pod zasłoną pozostałego wojska udać się na Ruś, zawiązywać po drodze konfederacye, a przedarłszy się wzdłuż Karpat do Krakowa, odnowić tam w lepszych warunkach walkę z Moskwą. W wykonaniu tych planów chciał coprędzéj wyruszyć z swemi chorągwiami, a gdy go Krasiński i Potocki wstrzymywali, wyrzucał im rozmyślne gubienie sprawy ojczystej. Wzajemnie pomawiali go obaj, że jako dawny sługa i mecenas Czartoryskich, utrzymuje zdradne z nimi stosunki i że z ich to pewnie nastrojenia tak bardzo przyśpieszył zawiązanie konfederacyi i wzięcie się do oręża, zanim mocarstwa przyjazne Rzeczypospolitej mogły się oświadczyć, czy życzą sobie bezzwłocznego rozpoczęcia lub odroczenia walki z Moskwą, zwłaszcza gdy do szczęśliwego przeprowadzenia tejże pomoc ich jest niezbędną. Do tych zasadniczych powodów spornych, roznamiętniających do najwyższego stopnia strony przeciwne, przyplątały się i inne niemniéj drażliwe. Krasińskiego i Potockiego bolało niezmiernie, że taki szlachetka-dorobkiewicz, jak starosta warecki, miał wziętość między wojskiem, a będąc marszałkiem związku wojskowego, stawać z nimi na równi. Szczególniej Potockiemu zachciewało się regimentarstwa jeneralnego w konfederacyi, a temu przeszkadzało właśnie owo marszałkowstwo Pułaskiego. Zaczął więc przewabiać do siebie chorągwie jego, aby odjąwszy mu siłę zbrojną, zrzucić go następnie z marszałkowstwa. Z tego wynikały manifestacye i spory, a w końcu zaczęto się wzajem oskarżać przed baszami tureckimi i przed hanem tatarskim. Krasiński i Potocki przedstawili hanowi Pułaskiego jako przeciwnika sojuszu Rzeczypospolitej, skonfederowanej z Turcyą, i spowodowali ostatecznie uwięzienie jego, poczem na radzie konfederackiej udało im się przeprzeć zamianowanie Potockiego jeneralnym regimentarzem. Biskup kamieniecki, przebywający w Cieszynie na Szlązku austryackim, a zawiadomiony o tych rozterkach w łonie w konfederacyi barskiej, starał się z początku takowe listownie uśmierzyć, lecz po uwięzieniu Pułaskiego uwierzył widocznie bratu i Potockiemu, którzy mu prawili o zdradnych tegoż stosunkach z Czartoryskimi, ponieważ dość długo nie mógł się pozbyć uprzedzeń powziętych przeciw niemu i jego synom,. z których szczególniej Kazimierz wielką odznaczał się dzielnością i niepospolitemi zdolnościami wojskowemi. 

Mimo zajęcia Baru i wyparcia konfederacyi na Wołoszczyznę nie ustawała walka. Ledwie bowiem moskale stłumili w jednem miejscu konfederatów, już wybuchały natychmiast nowe w wielu innych i to w dość odległych od siebie punktach, jak na Litwie, w Wielkopolsce, w Małopolsce i na Rusi. Te częściowe wybuchy nie miały wprawdzie zbyt wielkiej siły, i ulegały najczęściej po niedługim oporze, lecz nużyły niesłychanie moskali, którzy musieli nieustannie za nimi się uganiać, a skoro się ich pułki niby to zwyciężkie wydaliły, pojawiały się zaraz nowe hufce konfederatów. Nie mogąc w otwartém polu pokonać ducha oporu, chwycili się szatańskiego prawdziwie środka, ponieważ z pomocą zadnieprskich hajdamaków, będących pod wodzą Żeleźniaka, którzy z łatwością pociągnęli za sobą tłumy rozhukanego i pijanego włościaństwa, wywołali straszną rzeź na Ukrainie, znaną pod nazwą humańskiej. Rozzwierzęcone tłuszcze, do których się przyłączyli i kozacy Potockiego, wojewody kijowskiego, pod dowództwem pułkownika swego Gonty, zalały strumieniami krwi Ukrainę i przyległe województwa bracławskie i podolskie. Carowa wyparła się stanowczo wszelkiego udziału w tej zbrodni, a co więcej kazała swym jenerałom, aby łącznie z regimentarzem Stępkowskim rozpędzali hulające tłumy hajdamackie i pomagali chwytać winnych, na których potem najokrutniejszą wywierano zemstę. Gdy jednakże nie pociągnęła do odpowiedzialności i kary mnichów prawosławnych, którzy podmówili hajdamaków do rzezi w jej imieniu, o co ich sam nawet obwiniał Repnin, jest rzeczą widoczną, że rzeź ta była jéj potrzebną i dlatego nie karząc prawdziwych jej sprawców, pozwoliła postawić się nad ślepemi tylko narzędziami jej szatańskich poleceń. 

Wyparta na Wołoszczyznę jeneralność konfederacyi barskiej przesłała przez Józefa Wybickiego biskupowi kamienieckiemu pełnomocnictwo działania w jej imieniu, wraz z wezwaniem, aby wszelkich dołożył starań u dworów przyjaznych Polsce, w celu uzyskania potrzebnej pomocy. Lubo ciężko tem dotknięty, że wbrew jego radom przyśpieszono wybuch, nie uchylał się przecież Krasiński od trudnej pracy podniesienia zachwianej sprawy i wyjednania dla niej poparcia u rządów europejskich. Upomniawszy przeto brata i Potockiego Joachima do zgody z Pułaskim, udał się zaraz w podróż do Wiednia, Drezna i Wersalu, a do króla pruskiego chciał trafić przez mieszkającą w Berlinie jenerałową Skórzewską, którą Fryderyk II wielce poważał. Wiedząc o tem, że sułtan turecki nosi się od roku z myślą wypowiedzenia wojny Moskwie, a czeka jedynie na dogodną sposobność, słuszne pozory i oświadczenie neutralności ze strony Austryi, otóż wiedząc o tem, starał się Krasiński wyjednać takie oświadczenie, co się też w końcu udało, dzięki zabiegom rządu francuzkiego. Nastąpiło to właśnie w porę, gdyż znalazły się i słuszne pozory do upowodowania wojny. Sułtan był, jak mówiłem, od roku za wypowiedzeniem Moskwie wojny z powodu przebywania jej wojsk w Polsce, co się sprzeciwiało wyraźnym zastrzeżeniom belgradzkiej ugody pokojowej z 1737 r. Lecz ministrowie jego zaprzedani Moskwie sprzeciwiali się temu i wynajdowali tysiączne sposoby powściągania jego zapędów wojowniczych, przyczem bardzo była im na rękę zasada wyrażona w Koranie, że bez bardzo słusznych powodów nie należy wypowiadać wojny tym, z którymi zawarto pokój wieczysty. I poseł też moskiewski w Stambule, Obresków, umiał bardzo zręcznie chodzić około interesów, az pomocą złota przekonywał zawsze dość łatwo rząd turecki, że Moskwa święcie dotrzymuje warunków pokoju, i jeżeli garstkę swej piechoty i jazdy wysłała bez dział do Polski, uczyniła to na usilną jedynie prośbę samego narodu, potrzebującego tych posiłków do stłumienia niebezpiecznych rozruchów wewnętrznych. Lecz po wyparciu konfederatów do Multan nadeszła wkrótce wiadomość, że oddział moskiewski ścigając tychże, przekroczył granicę turecką. Obresków zwalił winę na niewiadomość dowodzącego oficera, i przyrzekł nawet, że będzie za to surowo ukarany. Niebawem atoli pomięszało mu wszystkie szyki doniesienie, że inny oddział moskiewski wpadłszy za konfederatami do Bałty, nadgranicznego miasta tureckiego, zamieszkałego przez greków, turków i tatarów, spalił takowe i wielu wymordował muzułmanów. Teraz nie można już było wytłómaczyć się niewiadomością dowódzcy, a rozdrażniony sułtan kazał osadzić Obreskowa w zamku o siedmiu wieżach, Moskwie zaś wypowiedzieć (1 października 1768 r.) wojnę w najuroczystszy sposób. Zdarzenie to podniosło, jak łatwo pojąć, ducha i nadzieje konfederatów barskich. 

W tym właśnie czasie był Adam Krasiński w Wersalu, gdzie starał się przekonać księcia de Choiseul, kierującego w imieniu Ludwika XV sprawami Francyi, że w interesie jej własnym powinien wszelkiemi siłami wspierać konfederacyę i dopomódz Polsce, aby nietylko wyzwoliła się z pod jarzma opieki moskiewskiej, ale w dodatku, przez stosowne urządzenia wewnętrzne, wydobyła z siebie samej potrzebne do własnej obrony siły. Choiseul, szachujący oddawna Katarzynę II we wszystkich jej zamysłach, pojmował wprawdzie słuszność uwag biskupa kamienieckiego i zgadzał się nawet z jego twierdzeniem, że Polska wyzwolona z pod wpływów moskiewskich, a przytem rozrządzająca stosowną do swej rozległości i środków siłą zbrojną,, potrafi najlepiej trzymać na wodzy zdobywcze zachcenia Moskwy; lecz wzmagające się coraz bardziej kłopoty finansowe, do których głównie się przyczyniał wadliwy system podatkowy i sam Ludwik XV swą rozrzutnością bezprzykładną, były powodem, że Choiseul długo się ociągał z stanowczém przyrzeczeniem pomocy żądanej. W końcu jednakże odpowiedział przychylnie. Francya miała wspierać konfederacyę pieniędzmi, a przytem wpływać na dwór wiedeński, aby jej także pomagał. Zastrzegał atoli, aby bez uprzedniego porozumienia się z dworami przyjaznymi Polsce nie ogłaszaj bezkrólewia i warował przytem, że zdanie tych dworów co do przyszłego kandydata tronu ma być rozstrzygającém. W dodatku było i przyrzeczenie, że początkowa pomoc tylko pieniężna może z czasem zamienić się w rzeczywistą pomoc zbrojną. 

W Dreźnie natrafił Krasiński na wielkie z początku trudności. Były tam bowiem dwa przeciwne sobie stronnictwa. Matka małoletniego elektora i stryj tegoż Karol, niegdyś książę kurlandzki, ożeniony z Franciszką Krasińską, synowicą biskupa kamienieckiego, oświadczali się najgorliwiej za udzielaniem konfederacyi pomocy, chociażby pieniężnej na razie, dokąd nie będzie można skuteczniejszego dać jej poparcia. Lecz drugi syn elektora, będący rejentem, i ministrowie, a szczególniej Sacken, byli temu przeciwni. Mimo ich oporu przemogło zdanie matki elektora, która chciała koniecznie syna widzieć na tronie polskim, a ostatecznym wynikiem długich narad było także przyrzeczenie, że dwór saski będzie pomagał konfederacyi pieniędzmi i dostarczaniem broni. 

Wróciwszy z swej podróży dyplomatycznej do Cieszyna, przystąpił Krasiński do uplanowania konfederacyi jeneralnej. obejmującej wszystkie województwa, ziemie i powiaty tak w Koronie jak również i na Litwie. Dwie trudności musiał przewalczać, a mianowicie, że szefów barskich po wypowiedzeniu wojny ze strony Turcyi nie mógł sprowadzić, ponieważ ich obecność na Wołoszczyźnie była potrzebną, a powtóre, że trzeba było uchylić zgubny sposób dotychczasowego zawiązywania konfederacyj miejscowych. Dawnym bowiem trybem zjeżdżała się szlachta ziemi, powiatu lub województwa do miasta stołecznego, układała akt konfederacyi, a opatrzywszy go podpisami swemi, wciągała do ksiąg grodzkich, poczem wszyscy wracali do domów, aby się przygotować do zbrojnego wystąpienia. Rzecz prosta, że moskale zawiadomieni o każdem zebraniu takiero, wpadali do grodu, aby dowiedziawszy się z podpisów aktu konfederacyi, wyłowić potem jej uczestników. Krasiński potępiał stanowczo ten tryb postępowania. Ułożył przeto plan ogólnej konfederacyi, wedle którego miano się wprzód tajemnie porozumieć i przygotować, a potem w dniu oznaczonym zebrać się już zbrojno i zaraz łączyć zsąsiedniemi województwami, aby zniósłszy po drodze drobne komendy moskiewskie, uderzyć w końcu masą na Warszawę. Plan ten rozesłał do ludzi wpływowych, a i wysłannicy jego mieli czuwać nad wykonaniem tegoż. Mimo to szło wszystko dawnym trybem. Mnogie konfederacye miejscowe powstawały ciągle i zradzały coraz większy zamęt, moskalom zaś ułatwiały możność pokonywania każdej z osobna. Namnożyło się też marszałków i regimentarzy, po kilku czasem w jednem miejscu, którzy zwodzili z sobą spory, zarzucając sobie wzajem przywłaszczycielstwo. Prócz tego działał każdy na własną rękę, rozpisywał kontrybucye, ściągał takowe, a co gorsza nie chciał uznawać wyższej nad sobą komendy. Rzadko który umiał utrzymać karność w swym oddziale, z czego mnogie wynikały gwałty i nadużycia. Potworzyły się też bandy rabusiów, którzy udając konfederatów, kraj łupili najsrożej. Każdy prawie dowódzca chodził samopas, nie troszcząc się o innych, a jeden drugiemu odwabiał żołnierzy. Kraj cierpiał strasznie, a moskale byli wszędzie górą, ponieważ konfederaci nie działali według wspólnego, dobrze obmyślonego planu. Dlatego też trudno uwydatnić w treściwém opowiadaniu główne wypadki tej wojny, złożonej z samych drobniejszych, a za to bardzo licznych epizodów.

Synowie Józefa Pułaskiego, Kazimierz i Franciszek, odłączyli się w 800 ludzi od konfederatów przebywających w Multanach, a przebywszy Dniestr, zwodzili z moskalami i z dodanemi tymże chorągwiami polskiemi ciągłe walki, w których nieraz tęgo przetrzepali przeciwników. Pod wiosnę jednakże (1769 r.), gdy Moskwa zaczęła skupiać swe wojska nad Dniestrem przeciw turkom, którzy mimo wypowiedzenia wojny nie byli do tejże przygotowani, oskoczyły Kazimierza Pułaskiego w okopach ś. Trójcy, a Franciszka w Żwańcu tak przeważne siły, że trzeba było cudu prawie do ich ocalenia. Kazimierz, zawsze nieustraszony i w największem niebezpieczeństwie zachowujący przytomność i swobodę ducha, postanowił zuchwałym krokiem wydobyć się z matni. Mając pod rozkazami samą jazdę, kazał w nocy zsiąść jej z koni, a prowadząc takowe w ręku, iść za nim gęsiego wązką i stromą ścieżką, wiodącą do samego brzegu rzeki krą płynącej. W tym pochodzie śmiałym poświęcał mu niepewny blask kilku chałup dogorywających, lecz ocalił cały swój oddział z bardzo małą w stosunku stratą. Bratu jego pomogli janczarowie tureccy wydostać się ze Żwańca. Pułascy ruszyli teraz każdy osobno na Ruś czerwoną. Franciszek mając z sobą 300 jeńców tureckich, poszedł bliższą drogą i dotarł wkrótce do Sambora, który zajął bez oporu; Kazimierz zaś musiał się przedzierać przez wojska moskiewskie, a wymijając zręcznie pojedyncze tegoż oddziały, wydostał się na tyły jego, poczem ruszył w kierunku zachodnim do województwa ruskiego. Zawiązując po drodze konfederacye, zbliżył się także do Sambora, gdzie postanowił dać wytchnienie swym wojakom. Spotkanie niespodziane z bratem, o którym nic nie wiedział od czasu wydobycia się swego z okopów ś. Trójcy, był dlań radośnem lecz oraz smutnem zdarzeniem. Dowiedział się bowiem o śmierci ojca, zmarłego w więzieniu tatarskiem. Lecz zdając na Boga krzywdę mu wyrządzoną przez szefów barskich, ślubował wspólnie z bratem, że odtąd tem większem poświęceniem w sprawie ojczystej czcić pragną pamięć zgasłego ojca.

Po krótkim wypoczynku postanowili obaj bracia pójść w 800 ludzi na Litwę, gdzie chcieli odnowić walkę z Moskwą, która nie miała tam dość wojska, ponieważ znaczną część tegoż musiała użyć w wojnie przeciw Turcyi. Po drodze pozawiązywali w Przemyślu i w innych miejscach konfederacye, a zwiększywszy nieco swój oddział nowym zaciągiem, stanęli wkrótce na Litwie. Lecz tu wyprzedziły ich już listy biskupa kamienieckiego, pisane do Karola Radziwiłła, wojewody wileńskiego, do Michała Paca, starosty ziołeckiego, i innych, a ostrzegające, aby nie ufano Pułaskim, którzy bardzo są podejrzani. To ostrzeżenie sparaliżowało w wysokim stopniu przedsięwzięcie młodych bohaterów, którzy mimo to rozbili 1000 moskwy pod Brześciem, a śmiałym pochodem na Słonim dowiedli, że gdyby im Karol Radziwiłł był powierzył swe nadworne wojsko i artyleryą, byliby Moskwę całkiem wyparowali z Litwy. Dokazali zaś zawsze tyle, że ściągnąwszy na siebie wszystkie wojska moskiewskie, a wodząc je za sobą bez uwikłania się w bitwę nierówną, ułatwili litwinom zawiązanie w Augustowskiém jeneralnéj konfederacyi swej prowincyi, której marszałkiem obrano Michała Paca. Widząc zaś ciągłą nieufność litwinów, ruszyli z powrotem do Polski. Lecz po drodze oskoczeni z kilku stron przez moskali pod Łomazami, ponieśli zupełną klęskę. Franciszek zginął, a Kazimierz dotarł w 10 ludzi w Sanockie, gdzie podczas zimy ukrywał się w górach. Z wiosną 1770 wyszedł na czele nowego oddziału gór tamecznych, a niebawem zasłynął między najdzielniejszymi. 

Katarzyna zaskoczona wojną z Turcyą pojmowała bardzo dobrze, że przebieg szczęśliwy tejże zależy w znacznej części od uspokojenia Polski, ponieważ w takim wypadku będzie mogła wszystkie swe siły zwrócić przeciw turkom, bez obawy dywersyi niebezpiecznej ze strony polskiej. Odwołała więc z Warszawy gwałtownego Repnina, a na miejsce jego przysłała (na wiosnę 1769 r.) kniazia Wołkońskiego, któremu poleciła, aby najusilniej pracował nad uspokojeniem Polski. Nowy poseł wszedł zaraz w stosunki z prymasem Podoskim, z kanclerzem kor. Młodziejowskim, z Raczyńskim, Adamem Ponińskim i wielu innymi, którzy utworzyli tak zwaną radę patryotyczną i przedłożyli mu projekt uspokojenia rozruchów w Polsce. Patryoci wspomnieni chcieli rzeczywiście uspokojenia Polski w duchu moskiewskim, a zatem dążyli do utrwalenia nad nią zwierzchnictwa moskiewskiego. Nic też dziwnego, że konfederaci bardzo ostro występowali przeciw tej radzie patryotycznej, złożonej z partyzantów moskiewskich. Konfederatów ośmielały niepowodzenia moskiewskie z początku kampanii r. 1769. Gdy bowiem Goliczyn wkroczywszy do Multan, musiał haniebnie uciekać, a wojska tureckie, przeprawiwszy się przez Dniestr, zagrażały mu zupełnem zniszczeniem, mniemali wszyscy, że Moskwa pobita będzie musiała całkowicie ustąpić z Polski, az nią razem i pan Stanisław, jak w obozach konfederackich nazywano króla. Lecz nad spodziewanie ludzkie poszło wszystko inaczej. Nagłe wezbranie wód Dunaju i Dniestru zagroziło mostom tureckim; ta wiadomość sprawiła taki popłoch, że najprzód ta część wojska, która z tej strony Dniestru nacierała na moskali, zwróciła się w nieładzie ku mostowi i natłokiem swoim spowodowała zerwanie jego, a następnie główna armia, stojąca pod Chocimem, zaczęła co tchu uciekać ku mostom na Dunaju. Moskale ocaleni w tak cudowny prawie sposób, wysiekli po zażartej walce kilka tysięcy turków pozostałych po zerwaniu się mostu z tej strony Dniestru, poczem opanowali (we wrześniu 1769) Chocim i całą przeddunajską część Wołoszczyzny bez walki niemal. 

W ciągu opisanych tu zdarzeń na polu walki w Polsce i nad granicą turecką, pracował biskup Krasiński niezmordowanie nad utworzeniem zwierzchniej władzy w konfederacyi, któraby zdołała wszystko ująć w karby, a tem samem wytworzyć siły potrzebne do pokonania moskali. Była już wprawdzie taka władza naczelna, a piastowali ją tak zwani szefowie barscy wraz z swą radą, lecz ich przebywanie ciągłe •w dzierżawach tureckich stało się powodem, że właściwie nikt nie czuł nad sobą naczelnego kierunku ani za nadużycia nie mógł być pociągany do odpowiedzialności. Zachodziła tu i ta jeszcze okoliczność, że ich nie wybrały połączone z sobą konfederacye miejscowe. Chcąc więc wszystkiemu zaradzić, postanowił biskup Krasiński zwołać zjazd marszałków i na nim przeprowadzić formalny wybór całej starszyzny konfederackiej, czyli tak zwanej jeneralności. Taki zjazd miał się odbyć w obozie pod Muszynką, lecz gdy nań mało kto przybył, a na wybór dokonany zbyt głośno sarkano, zapowiedział zjazd inny w Biały, mieście na granicy austryackiéj położoném. Zjazd zebrał się 1 października, ale spełzł na niczem, ponieważ Bierzyński, marszałek ziemi gostyńskiéj, człowiek ambitny i przewrotny, a w dodatku ajent podskarbiego Wesla, pragnął koniecznie marszałkowstwa związku wojskowego, przeciw czemu był Krasiński. Musiano zatem drugi zjazd zwołać do Biały 23 października, na którym okrzyknięto marszałkiem konfederacyi koronnej Michała Krasińskiego, regimentarzem Potockiego Joachima, az powodu ich nieobecności powierzono ster Pacowi, marszałkowi generalnemu konfederacyi litewskiej. Wybrano przytem radę czyli jeneralność, która dla bezpieczeństwa miała z pozwoleniem rządu austryackiego przebywać w Cieszynie na Szlązku, zkąd w każdej potrzebie mogła zjechać do Biały. Upoważniono rpzytem biskupa Krasińskiego, aby powyprawiał posłów konfederacyi do dworów zagranicznych i przepisał im instrukcye. Ponieważ biskup liczył na to, że po złączeniu się konfederacyi będzie można wystawić 20,000 wojska, chciał na naczelnego wodza tej siły zbrojnej powołać królewicza Karola, stryja elektora saskiego, który przyrzekł wprawdzie, że przyjmie to dowództwo, ale następnie nie uiścił się z przyrzeczenia tego.

Gdy w ciągu zimy ustały prawie całkiem działania wojenne, udał się Krasiński w styczniu (1770) do Drezna, aby od tamecznego dworu, a za jego pośrednictwem i od rządu francuzkiego, przyrzeczoną wyjednać pomoc pieniężną. Starania jego natrafiały na mnogie przeszkody, raz dlatego, że nie miano pieniędzy, a powtóre, że rozmaici ludzie ambitni, jak podskarbi Wesel, wojewoda Mostowski, Marcin Lubomirski i inni, albo sami osobiście albo przez ajentów swoich, czernili jeneralność przed wspomnionemi rządami, a tém samém podkopywali jej znaczenie i nienajlepsze dawali obcym wyobrażenie o narodzie całym, który nie umiał się zdobyć na zgodne postępowanie w tak nawet ważnej dla ojczyzny chwili. Mimo tych przeszkód, dopiął Krasiński tyle przynajmniej, że dwór saski przyrzekł wkrótce nadesłać broń i pieniądze, a i od rządu francuzkiego nadeszło upewnienie, że będzie wspierał konfederacyę pieniędzmi, a prócz tego przyśle zdolnych oficerów. Z tem wrócił do Cieszyna, gdzie już nie zasłał jeneralności, ponieważ dla większego bezpieczeństwa przeniosła się do Węgier i osiadła w Preszowie. 

Bierzyński niezadowolony z jeneralności zaczął z Dzierżanowskim i innymi przemyśliwać o jej obaleniu. Prócz tego zarzucano powszechnie Bierzyńskiemu, że obdziérając kraj kontrybucyami, pieniądze wybrane odsyłał za granicę, zamiast je obracać na wojsko, że był w zdradnych stosunkach z królem i Moskwą, że schwytanych braci Grabowskich uwolnił itd. Gdy potrzebne zebrano dowody, udała się jeneralność do Konieczny, nadgranicznej wsi polskiej, gdzie ogłosiła (w połowie marca 1770) przeciw niemu wyrok, skazujący go jako zdrajcę i wroga ojczyzny na utratę mienia, czci i życia. Podobny wyrok zapadł (z początkiem kwietnia) i na Dzierżanowskiego, który stanąwszy po stronie Bierzyńskiego, z nim wspólnie chciał owładnąć sterem konfederacyi. Tem, a bardziej jeszcze jawną zdradą przyjaciela zatrwożony, złączył się Dzierżanowski, w chęci przejednania jeneralności, z kilku innymi, i schwytał podstępnie Bierzyńskiego w własnym jego obozie. Dzierżanowskiemu przebaczono, a nawet oddano mu pod straż więźnia, trzymanego w Czarnym Dunajcu. Lecz Bierzyński umknął z więzienia, ai Dzierżanowski znikł także wkrótce bez śladu.

Jeneralność z Pacem na czele dokładała wszelkich starań, aby wprowadzić ład i porządek w czynności konfederacyi, a przytem wszystkich dowódzców zniewolić do posłuszeństwa i utrzymywania karności w swych oddziałach. Wydawała też rozporządzenia, że dowódzcy mają kontrybucye wybrane oddawać do jej kasy, zkąd im będzie wypłacany żołd dla całego wojska, i że wszelkie dowolności w tej mierze surowo będą karane. Polecała szczególniej, aby nikt się nie ważył pokrzywdzać włościan lub na nich nakładać bezprawnych kontrybucyj. Prócz tego miały wszystkie drobniejsze oddziały iść pod komendę dowódców oddziałów większych, a samopas włóczące się bandy, które się najczęściej trudniły rozbojem, miały być rozbrojone i karane. Lecz rozporządzenia te nie dały się wykonać, ponieważ pojedynczy dowódzcy włamywali się nieustannie z karbów posłuszeństwa, co zresztą w wojnie tego rodzaju było prawie nieuniknioném, zwłaszcza gdy naczelna władza konfederacyi przebywała za granicą.

Z wiosną 1770 roku wystąpili konfederaci do walki, mając kilkanaście tysięcy ludzi pod bronią. Najliczniejszy bo 4000 i najlepiej zorganizowany oddział Zaremby działał w Wielkopolsce, a Kazimierz Pułaski zebrał także w Sanockiem dzielny hufiec, na którego czele zaczął się dawać we znaki moskalom. Śmiałemi ruchami i obrotami swemi nękał ich nieustannie, a szczęśliwym rzutem zagarnął cały pułk pieszy gwardyi koronnej, który przybył w Krakowskie, aby wybrać żołd zaległy. tem i przypływem ochotników wzmocniony, wykonał śmielsze jeszcze przedsięwzięcia. Zawiadomiony w pierwszych dniach sierpnia, że pułkownik moskiewski Drewicz pojawił się pod Częstochową, spędził go z pod tejże, a wszedłszy potem, pod pozorem pomodlenia się w tej słynnej na całą Polskę świątyni, opanował warownię częstochowską, którą osadził częścią swej piechoty i wzmocnił jej utwierdzenia. Inni dowódzcy, patrząc zazdrośném okiem na te powodzenia młodego bohatera, domagali się od jeneralności i od biskupa Kamienieckiego, aby rozkazem swym skłoniła go do oddania im części piechoty zebranej w Krakowskiem i do ustąpienia starszemu w randze twierdzy jasnogórskiej. Biskup podejrzywał wprawdzie Pułaskiego, lecz nie chciał wyrządzać mu niesprawiedliwości, zwłaszcza że Franciszka Krasińska, księżna kurlandzka, niewiasta męskiego prawdziwie ducha, bardzo stanowczo przemawiała za nim, i przepowiadała mu świetną przyszłość.

Przed zajęciem Częstochowy ułożyła jeneralność z dowódzcami głównych oddziałów następujący plan działań wojennych. Cała siła zbrojna konfederacyi miała się składać z 8 komend większych, do których przydzielono wszystkie mniejsze oddziały. Wszystkie te komendy podlegały radzie wojennej i miały spełniać jej rozkazy. Drobniejsze zaś oddziały, któreby się wyłamywały z posłuszeństwa, miano znosić i rozbrajać, aw razie wykroczeń lub łupieży karać surowo. Wojskom nie wolno było brać cokolwiek od mieszkańców, a za to miano im wypłacać żołd regularnie. Po zajęciu Częstochowy miała w niej przebywać rada wojenna. Równocześnie z zajęciem Częstochowy zaszła i druga ważna dla konfederacyi okoliczność. Przybył bowiem pułkownik Dumourier, ajent dyplomatyczno-wojskowy rządu francuskiego, który miał stale przebywać przy konfederacyi. Z jego też przybyciem zaczęło poselstwo w Wiedniu wypłacać co miesiąc 6000 dukatów jeneralności, która rozrządzając pieniędzmi, tak długo nadaremnie oczekiwanemi, i mając przy boku swoim wysłannika rządu francuskiego, mogła działać skuteczniej niż dotąd, zwłaszcza gdy Dumourier podtrzymywał nadzieję, że należy się większej pomocy w pieniądzach i ludziach spodziewać od jego rządu. I to również dodawało otuchy, że Dumourier zajął się bardzo gorliwie sprawami konfederacyi, a szczególniej organizacyą wojska i ułożeniem planu najodpowiedniejszych celowi działań wojennych. Ponieważ przebywanie jeneralności za granicą było szkodliwém, a uganianie się z moskalami po całym kraju nie wróżyło prędkiego końca wojnie, mieszkańców zaś narażało na zdzierstwa obu stron walczących, ułożył Dumourier plan stopniowego wypierania Moskwy z dzierżaw polskich. Tym celem chciał najprzód oswobodzić z nich kawał kraju objętego Wisłą i Dunajcem. Podstawą operacyjną miały być punkta warowne, a mianowicie Częstochowa, Tyniec, Bobrek i Lanckorona. Lecz do przeprowadzenia tego planu trzeba było piechoty i dobrych inżynierów. Dumourier przystąpił zaraz do organizowania kilku tysięcy piechoty, a zażądawszy od swego rządu przysłania mu zdolnych oficerów inżenieryi, prosił niemniej o dobrych oficerów i podoficerów piechoty, którychby mógł użyć na instruktorów. Zgodził się na tymczasowe utworzenie rady wojennej z siedzibą w Częstochowie, zanim inna stanie komenda naczelna. W ciągu jesieni i zimy miano utwierdzić wspomniane punkta obronne i zorganizować potrzebną piechotę, aby z wiosną 1771 rozpocząć w całej rozciągłości działanie wojenne. Sam Dumourier zajął się organizacyą wyborowego batalionu strzelców pieszych, którym zamierzał cudów dokonywać. Prócz tego starał się bardzo usilnie o przywrócenie zgody między biskupem Krasińskim a podskarbim Weslem i innymi powaśnionymi z sobą. 

I tegoroczna kampania nie wypadła na korzyść turków. Pobity na lądzie i na morzu wezwał sułtan pośrednictwa Austryi i Prus w rokowaniach o pokój z Moskwą. Wezwanie to nadeszło podczas zjazdu króla pruskiego z Józefem II, cesarzem niemieckim, w Neustadzie, na którym był obecny i Kaunitz, kanclerz państwa austryackiego. Zgodzono się na przyjęcie pośrednictwa, a król pruski, związany przymierzem z Katarzyną II, miał jej zaproponować takowe, a przytém wybadać, pod jakiemi warunkami gotowa zawrzeć pokój. Niepowodzenia tureckie, a bardziej jeszcze postępek rządu austryackiego, który zagarnął najprzód w 1769 r. 16 miast spiskich, danych niegdyś (1413 r.) Władysławowi Jagielle w zastaw za pożyczoną od niego znaczną sumę pieniędzy, i takowe wcielił do Węgier, a następnie (we wrześniu 1770) pod pozorem ochronienia swych dzierżaw od grasującego w Polsce powietrza, objął kordonami swemi kilka powiatów granicznych, i takowe, pod nazwą krajów odzyskanych, znów połączył z swemi dzierżawami, powinny były zaniepokoić jeneralność i wskazać jej, jak wielkie zagrażają całości ojczyzny niebezpieczeństwa. Lecz jak zwykle w takich razach, tłómaczono sobie wszystko najlepiej. Co do Turcyi spodziewano się z wszelką pewnością, że w następnej kampanii powetuje swe klęski i straty, a co do ziem zajętych przez Austryę łudzono się nadzieją, że je zwróci później, teraz je zajęła dlatego jedynie, aby je uchronić od moskali. Do źle wróżących wypadków należało zaliczyć i niełaskę, w którą popadł nagle ks. Choiseul, usunięty od kierownictwa spraw zewnętrznych 24 grudnia 1770.

Lecz zewnętrzne te okoliczności, jakkolwiek nieprzyjazne, mniej szkodziły sprawie konfederacyi, niż wewnętrzne spory i rozterki. Wspominałem powyżej, że od samego początku konfederacyi dwa w niej ścierały się z sobą stronnictwa, zasadniczo sobie przeciwne, a mianowicie stronnictwo magnacko-dyplomatyczne i stronnictwo szlacheckie czynu. Pierwsze chciało we wszystkiem iść zgodnie z życzeniem mocarstw przyjaznych Polsce i nic nie przedsiębrać bez uprzedniego z niemi porozumienia, a prócz tego zamierzało przetworzyć Rzeczpospolitę szlachecką w dziedziczną monarchię konstytucyjną. Drugie chciało polegać na siłach własnych, zrzucić znienawidzonego króla z tronu, obrać sobie innego, a zresztą nie tykać dawnych urządzeń ojczystych, ale poprzestać na ich naprawie i ujęciu wszystkiego w karby ustaw. I pierwsze nie myślało pozostawić Stan. Augusta na tronie, lecz zamierzało, zgodnie z wyraźnem życzeniem rządu francuzkiego, wyparować wprzód moskali z Polski, a potem, w porozumieniu z przyjaznemi jej mocarstwami, przystąpić do ustanowienia rządu i powołania na tron kandydata, którego też mocarstwa polecą. Otóż to nie zgadzało się z przekonaniami stronnictwa drugiego, które twierdziło, że pozostawienie na tronie króla związanego z Moskwą, utrudnia możność zwycięztwa, że zatem trzeba ogłosić zaraz bezkrólewie, czem zmusi się wszystkich chwiejnych i dotąd wątpliwych do łączenia się z ogółem narodu, ponieważ odejmie się im pozór trzymania z prawnie obranym królem. Na to odpowiadała strona przeciwna, że przed oczyszczeniem Polski z moskali byłoby ogłoszenie bezkrólewia niedorzecznością, ponieważ nie możnaby w kraju, zajętym przez obce wojska, złożyć ani sejmu konwokacyjnego, ani też przez ustawami krajowemi przepisane stopnie przeprowadzić wszystkich innych spraw bezkrólewia. Uwagi te były słuszne, lecz nie przekonywały większości szlachty, nienawidzącej króla, któremu przypisywała wszystkie nieszczęścia i niedole ojczyzny. Spory więc oto zwodzono w jenera lności i w obozach, a trzeba było całego sprytu, jakim celował biskup Krasiński, aby ile możności jak najdłużej odraczać tę sprawę drażliwą. Oprócz jawnie wypowiedzianych powodów odroczenia tej sprawy, miał Krasiński i inne, które najzaufańszym jedynie członkom jeneralicyi powierzał. Otóż chciał z pomocą i za wpływem przyjaznych mocarstw dokonać przeistoczenia Rzeczypospolitej w rządną monarchię, a dlatego potrzeba mu było, aby stworzyć wprzód bitne wojsko, wypłoszyć moskali, a mając w ręku władzę, wprowadzić chociażby przemocą nowy kształt rządu, co wszystko wcześniejsze ogłoszenie bezkrólewia musiałoby zniweczyć. Lecz zabiegi i starania jego okazały się w końcu daremnemi, zwłaszcza gdy nie brakło ludzi ambitnych, jak Wesel, Mostowski, Marcin Lubomirski i wielu innych, którzy schlebiając szlachcie, aby tem większą u niej zyskiwać wziętość i zatrzeć w jej pamięci dawniejsze swe czyny niepatryotyczne, bardzo usilnie propagowali myśl jak najprędszego ogłoszenia bezkrólewia, a przeciwników podawali u niej w podejrzenie, że są w tajemnych z królem i Moskwą stosunkach, i dlatego sprzeciwiają się woli większości narodu.

Mimo tych intryg, byłby biskup Krasiński powstrzymał ogłoszenie bezkrólewia, gdyby z innej strony nie był wyszedł silny o to nacisk. Nacisk ten wyszedł od turków, którzy nieustannie powtarzali szefom barskim, przebywającym w ich dzierżawach, że niepodobna wierzyć ich zapewnieniom szczerego sojuszu z Turcyą, dokąd cierpią na tronie polskim sprzymierzeńca Moskwy. Ciągłe te wyrzuty i podejrzywania ze strony turków, zniewoliły ostatecznie szefów barskich, że zwoławszy radę swą jeneralną, ogłosili 9 kwietnia 1770 w obozie pod Warną bezkrólewie, i akt tego ogłoszenia przesłali jeneralności preszowskiej. Teraz wystąpili nierównie silniej zwolennicy bezkrólewia, i przeparli uchwałę, że cała jeneralność udała się do Konieczny, aby tam na ziemi polskiej ogłosić (14 maja) uroczyście bezkrólewie. W akcie tego ogłoszenia, wydrukowanym następnie w Austryi, a podpisanym przez Paca, jako zastępcę jeneralnego marszałka i przez sekretarza konfederacyi Bohusza, wyliczono wszystkie zbrodnie polityczne Stan. Augusta Poniatowskiego, odsądzono go, jako przywłaszczyciela korony i wroga ojczyzny spiknionego z Moskwą, od tronu i wezwano go przed sąd konfederacyi, a gdyby nie stanął, pozwolono każdemu ścigać go jawnie i podstępnie, jako wspólnego nieprzyjaciela, wyjętego z pod prawa. Była to właściwie dopiero uchwała jeneralności, zapadła na ziemi polskiej, która po wciągnieniu do ksiąg publicznych stawała się prawomocną. Biskup Krasiński powstrzymał wprawdzie na razie wykonanie uchwały, lecz gwałtowne sceny w jeneralności i odgrażanie się wojskowych sprawiły w końcu, że W październiku rozesłano akt ów do ksiąg publicznych, a pozew wręczono Stan. Augustowi, przez co ogłoszenie bezkrólewia stało się czynem dokonanym. Zmartwił się tem wielce Krasiński, nazwał ogłoszenie bezkrólewia strzałem do własnej stodoły, lecz nie mogąc cofnąć już rzeczy dokonanej, napisał obszerny memoryał, wyświecający powody, które zniewoliły konfederacyę do tak stanowczego kroku.

Po ogłoszeniu bezkrólewia przygotowywano się do rozpoczęcia z większym skutkiem walki z moskalami na wiosnę. Za pieniądze otrzymywane w miesięcznych ratach od ambasady francuzkiej w Wiedniu, sprowadzono broń i inne potrzeby, ustanowiono regularną wypłatę żołdu wojskowym, ujęto w ściślejsze karby karności pojedyncze oddziały, a przybyli z Francyi inżynierowie i instruktorowie utwierdzali wspomnione warownie i organizowali piechotę. Obrona też Częstochowy (w styczniu 1771) podniosła ducha konfederacyi. Wsławił się nią Kazimierz Pułaski, ponieważ wytrzymawszy wśród najtęższych mrozów kilkotygodniowe oblężenie, odpędził w końcu Drewicza ze znaczną stratą z pod warowni jasnogórskiej. Zdawało się też słusznie, żez wiosną pójdą lepiej niż dotąd działania wojenne. W ośmiu większych oddziałach miano około 15,000 ludzi pod bronią, nie licząc w to drobniejszych oddziałów. Gdy przytem była niepłonna nadzieja, że i hetman litewski Ogiński weźmie za broń, można się było spodziewać, że moskale, których było wszystkiego 16,000, nie zdołają się obronić i będą musieli ustąpić z dzierżaw polskich. O tem wspomniał i Dumourier, a biskup Krasiński zapowiadał swym przyjaciołom, że w maju z wkraczającemi chorągwiami i całą jeneralnością wróci do kraju, aby ogłoszone bezkrólewie przez wszystkie przeprowadzić stopnie. Lecz powzięte nadzieje nie zjiściły się niestety. Najprzód bowiem nie zdołała ustanowiona rada wojenna zniewolić dowódzców do zgodnego współdziałania i udzielania sobie wzajem pomocy. Powtóre zdarzały się mnogie sprzeczności w rozporządzeniach wydawanych pod kierunkiem Dumouriera, którego zarozumiałość a oraz szorstkie i dumne postępowanie zrażały wszystkich, i niemało się przyczyniły do następnych niepowodzeń. Klęski zaczęły się od rozbicia oddziału Sawy? który w 1000 ludzi miał niepokoić moskali i utrzymywać związki z Litwą, lecz napadnięty (26 kwietnia 1771) pod Szreńskiem przez Suworowa, poniósł zupełną klęskę, a sam ranny popadł w niewolę moskiewską, w której umarł niebawem. Po tém zwycięztwie złączył się Suworów z innymi dowódzcami moskiewskimi, i uderzył (20 czerwca) na Tyniec, zkąd go po 12 godzinach odparto ze stratą. Suworów ruszył ku Lanckoronie, przed którą, w wąwozach niestosownych do walki i wbrew zdaniu wojskowych polskich, zaszedł mu drogę Dumourier w 1000 ludzi. Pobity najzupełniej oparł się aż w Biały, zkąd niebawem odjechał do Wiednia a ztamtąd do Francyi. Lanckoronę ocalił Schütz, który w czas nadbiegł z swym oddziałem.

Były to niepowodzenia, które nie kończyły wprawdzie walki, skoro i moskale nie mieli sił dostatecznych, lecz nie przyczyniały się również do podniesienia ducha. Liczono atoli na to, że gdy Ogiński wystąpi do walki, będzie można wszystkie te klęski drobne powetować. Lecz hetman, ulegający rozmaitym wpływom przeciwnym, zwlekał ciągle, a dopiero 31 sierpnia wziął się do oręża. Rozbiwszy wstępnym bojem kilka komend moskiewskich, popełnił 22 września największą nieostrożność, ponieważ stanąwszy w Stołowiczach, nie dopilnował rozstawienia straży i placówek. Skorzystał z tego Suworów i wpadł w nocy niepostrzeżony na naszych. Klęska była zupełną. Część jazdy ocalił Józef Kossakowski, artyleryę żaś, kasę i piechotę zabrali moskale, a Ogiński umknął do Królewca, zkąd przez Gdańsk dostał się do jeneralności. 

Wszystko to razem było najgorszą wróżbą dla konfederacyi. Przysłany na miejsce Dumouriera Yiomenil, zajął się wprawdzie nader gorliwie reorganizacyą wojska, i zjednał sobie taktowném postępowaniem ufność powszechną, lecz każdy nieuprzedzony musiał spostrzegać, że wszystko chyliło się do upadku. Na czas jakiś ożywiła się nadzieja konfederacyi, gdy Austrya, urażona na carową za zbyt twarde warunki pokoju, jakich się domagała Turcya, w lecie 1771 na mocy umówionego z ostatnią przymierza, zaczęła skupiać swe wojska w Węgrzech i czynić w Holandyi zabiegi o znaczniejszą pożyczkę, a tem samem mogło się zdawać, że między nią a Moskwą przyjdzie do wojny. Lecz usposobienia te wojenne dworu wiedeńskiego nie trwały długo, a konfederacya doznała na sobie niebawem skutków tej zmiany usposobień jego, do czego zresztą następujący wypadek dogodnego dostarczył pozoru. 

Ponieważ Stan. August, chociażby nawet mimo swej woli, narzędziem był poselstwa moskiewskiego, i pod naciskiem groźby że będzie zdanym na łaskę konfederatów wysyłał swe pułki z wojskiem moskiewskiem przeciw konfederatom, aw dodatku zobowiązał się wyraźnie do zwalczania ich, gdyby nie usłuchali odezwy świeżo przybyłego do Warszawy posła Salderna, były częste z tego powodu pogadanki między konfederatami. że dostawszy króla w swe ręce, odjętoby tym sposobem dogodne moskalom narzędzie. Lecz wydostanie go z Warszawy, bronionej przez gwardyę jego i załogę moskiewską, było sprawą trudną i hazardowną i dlatego nie brano się do tego nawet po ogłoszeniu bezkrólewia. Dopiero Strawiński, który wręczył królowi pozew konfederacyi w obecności całego dworu, a przytem liczne miał stosunki w stolicy, powziął myśl zuchwałą uprowadzenia Stan. Augusta z tejże. Tym celem udał się do Kazimierza Pułaskiego, aby uzyskać pozwolenie i pomoc potrzebną. Pułaski nie chciał z początku ani słyszeć o czemś podobnem. Przeświadczywszy się atoli, że Strawiński potrafi dokonać śmiałego przedsięwzięcia, upoważnił go do tego, z wyraźnem zastrzeżeniem, że nie wolno mu targnąć się na życie króla, lecz że go żywego ma przystawić do Częstochowy. Dał mu przytem potrzebne pieniądze i rozkaz do podkomendnych oficerów, aby mu żądanej udzielili pomocy, i przyrzekł mu nawet, że równocześnie z wykonaniem tego zamachu wyruszy ku stolicy, aby załogę moskiewską wywabić w inną stronę, a tem ułatwić mu przeprowadzenie króla do Częstochowy. W wilię dnia umówionego tj. 2 listopada 1771 sprowadził Strawiński 30 konfederatów za włościan przebranych do Warszawy, umieścił ich w klasztorze Dominikanów, a dowiedziawszy się- nazajutrz, że król będzie wieczorem u chorego wuja, księcia kanclerza litewskiego, zkąd ma między 8 a 9 pojechać na wieczerzę do księcia marszałka koronnego Lubomirskiego, postanowił go schwytać przy wyjeździe od ks. kanclerza litewskiego. Rozdzieliwszy swych ludzi na 3 hufce, ustawił ich w pobliżu mieszkania tegoż. Nie zwracało to niczyjej uwagi, ponieważ konne patrole moskiewskie dość często snuły się po mieście, a towarzysze Strawińskiego rozmawiali po moskiewsku. Skoro zaś po 8méj godzinie król wyjechał z mieszkania wuja i bramę za nim zamknięto, rzucili się konfederaci na jego powóz, zabili broniącego hajduka i ranili adjutanta. Podczas tej utarczki krótkiej wymknął się Stan. August z powozu i pobiegł ku bramie mieszkania wuja, gdzie chciał zadzwonić, lecz w tej chwili spostrzegli go konfederaci, a jeden ciął go nawet pałaszem, przez co zadał mu lekką bardzo ranę w głowę. Wsadzono go zaraz na koń. Naprzód ruszył w przedniej straży Strawiński pustemi ulicami, za nim oddział pod wodzą Kuźmy czyli Koźmińskiego, prowadzący króla, a tylną strażą dowodził Łukawski. Strawiński przebył bez wypadku fosę okalającą miasto, lecz oddział prowadzący króla musiał się nieco zatrzymać, ponieważ koń tegoż utknął, a król zgubił trzewik w błocie. Gdy się wydostano na drugą stronę fosy, zmylił Kuźma z powodu wielkiej ciemności drogę i miasto iść ku lasowi bielańskiemu, gdzie się miały wszystkie zebrać oddziały, poszedł w kierunku Marymontu. Porozsyławszy na zwiady swych ludzi, został w końcu sam przy królu, i dał się namówić, aby go odprowadził do jakiego mieszkania, zkąd będzie można posłać po straż i powóz do Warszawy. Stanęli rzeczywiście u młynarza, którego król wyprawił z karteczką do zamku, zkąd po północy przybył oddział gwardyi konnej wraz z powozem i odprowadził go do stolicy.

Kuźmę, któremu Stan. August przyrzekł bezpieczeństwo osobiste i sowitą, nagrodę, osadzono pod strażą, a król opowiadał wszystkim z niezmierném zadowoleniem doznane przygody swe nocne. I gdyby był przestał na tem opowiadaniu, nie byłby ciężkiej wyrządził krzywdy własnej ojczyźnie. Lecz postąpił sobie stokroć gorzej. Rozesłał bowiem listy do wszystkich dworów europejskich z doniesieniem, że cudem prawie ocalał z niebezpieczeństwa życia, a porwanie swej osoby nazywał zamierzoném królobójstwem, co nie było prawdą, ponieważ konfederaci, mając go przez kilka godzin w swych ręku, mogli go zabić, gdyby taki był cel tego pochwycenia.

Wiadomość o tym zamachu, w tak szkaradném świetle wystawiona przez samego króla, zaszkodziła nietylko konfederacyi ale i Polsce całej. Najwięcej krzyku narobił z tego powodu król pruski, który układał się właśnie z carową o zabór ziem polskich. Jego zdaniem zasłużyło takie plemię królobójców na zupełne wytępienie. Wydał też rozkazy, aby przejeżdżających przez jego państwo konfederatów chwytać i wydawać moskalom. Równie surowo oświadczył się rząd austryacki. Jeneralności zagrożono wypędzeniem z dzierżaw austryackich, jeżeli nie odwoła pozwolenia, zawartego w manifeście ogłaszającym bezkrólewie, którem upoważniano każdego do ścigania Stan. Augusta jawnie i podstępnie, jako wyjętego z pod prawa, i jeżeli nie udowodni, że zamach na króla nastąpił bez jej udziału i wiedzy, a szczególniej jeżeli surowo nie ukarze Pułaskiego i innych, którzy nakazali wykonanie tegoż. Zagrożona jeneralność nalegała na Pułaskiego, aby osobnym manifestem oczyścił się z podejrzenia na nim ciężącego, że kazał porwać króla. Dzielny ten mąż odmówił z początku, lecz w końcu uległ prośbom Franciszki Krasińskiej. Na jego manifest odpowiedział Strawiński remanifestem, w którym przytoczył dosłownie trzy jego kartki, świadczące, że zamach nastąpił za jego przyzwoleniem i wiedzą.

Czyn ten zuchwały przyśpieszył upadek konfederacyi, chociaż trzymała się jeszcze czas jakiś. Opanowanie (3 lutego 1772) zamku krakowskiego, i obrona tegoż aż do kwietnia należą, do świetniejszych czynów. Nie pomogło i sprowadzenie (w marcu) szefów barskich do Cieszyna, gdzie znów urzędowała jeneralność, ponieważ po kapitulacyi zamku krakowskiego opanowali moskale Tyniec po bohaterskiej obronie, a Lanckorona oblegana przez nich poddała się austryakom. Jeneralność czyniła wszelkie możebne starania, aby ocalić kraj i sprawę, i chciała za pośrednictwem Francyi i dworu wiedeńskiego pogodzić się z królem. Lecz wszystkie jej zabiegi były daremne. Wkrótce odwołał rząd francuzki Viomenila i oficerów swoich, i wstrzymał dalszą wypłatę owych 6000 dukatów miesięcznie. Opuszczona konfederacya miała zaledwie 8 do 10000 ludzi pod bronią. Garstka taka nie mogła stawić skutecznego oporu Moskwie, która sprowadziła około 50000 żołnierzy do Polski. Wkrótce też poddał Zaremba swój 4000czny oddział królowi i Moskwie, atak została sama tylko dywizya Pułaskiego i niektóre partye drobniejsze, co razem wynosiło około 4000 ludzi pod bronią. Walka dalsza była niemożebną. Jeneralność wydała polecenie, aby w ostatecznym razie poddać Częstochowę królowi. Pułaski zdał obronę twierdzy na Zielińskiego, a sam wydalił się (z początkiem czerwca) z niej potajemnie. Załoga rozpoczęła układy 15 czerwca, a kapitulacya nastąpiła 8 sierpnia 1772. Jeneralność, nie widząc dla siebie bezpieczeństwa w dzierżawach austryackich, przelała całą swą władzę na szefów barskich, wydała uroczystą protestacyę przeciw dokonywającemu się rozbiorowi ojczyzny i rozjechała się wraz z szefami barskimi w różne strony. Aktem tym zakończyła swe czynności.

keyboard_arrow_up