고급검색 고급검색

Rzeźba dekoracyjna i figuralna. Van Hutte. Pomniki bronzowe. Henryk Horst i pomniki sieniawskich. Pomnik w kościele dominikańskim. Jakób Trwały.


Już w poprzednich rozdziałach, mówiąc o architekturze i architektach we Lwowie dotykaliśmy także rzeźby i rzeźbiarzy. Jak zawsze i wszędzie, tak i w traktowanej przez nas porze rzeźba była we Lwowie na usługach architektury, a wiemy, że cech lwowski obejmował obok mistrzów mularskich także rzeźbiarzy czyli mistrzów „kunsztu sztamieckiego“. Z małemi wyjątkami wszystkie okazy rzeźby lwowskiej zwłaszcza z końca XVI wieku należą do zakresu budownictwa; są to portale, fryzy, obramienia okienne, attyki, konsole i t. p. ornamenta. Są atoli we Lwowie zabytki architektury, jak n. p. kaplica Kampianów i kaplica Boimów, w których rzeźbiarz bierze górę nad architektem, spycha go na stanowisko podrzędnego pomocnika, także architekt dostarcza tylko konstrukcyjnego szkieletu i gołej płaszczyzny. Zachowały się nadto jeszcze zabytki rzeźbiarstwa w kraju, o których w części stanowczo w części zw szelkiem podobieństwem do prawdy da się orzec, że pochodzą z pod dłoni rzeźbiarzy we Lwowie stale lub czasowo osiadłych — między niem i dzieła pierwszorzędnej wartości artystycznej, jak n. p. pomnik Ostrogskich w katedrze tarnowskiej lub pomniki Sieniawskich w Brzeżanach.

Liczba nazwisk zebranych przez nas w aktach archiwum miejskiego jest szczuplejszą niż w dziale budow nictw a, przyczem atoli uwzględnić należy, że niektórych rzeźbiarzy jak n. p. Kielara, Andrzeja Bemera, Wawrzyńca Kochanka, Stefana Przyjaznego (który właściwie nazywał się Osowicz), wymieniliśmy już między budowniczymi, a niektórzy znowu z budowniczych niewątpliwie byli także rzeźbiarzami, nazywani są bowiem muratores et lapicidae, dalej że pewna a może dość znaczna część rzeźbiarzy, sprowadzona niejako ad hoc i na krótko do miasta, specyalnie dla pewnych pomników, ani przyjmowała prawa miejskiego ani się wpisywała do lwowskiego cechu, że zatem wiadomość o nich dochować się nam w aktach mogła tylko z powodu jakiejś wyjątkowej okoliczności, n. p. pozwu i t. p. Nie uwzględniamy tu również właściwych snycerzy w drzewie, którzy nie pracowali nigdy dla architektów, lecz tylko dla organmistrzów, stolarzy i t. p., o ile do takiego odróżnienia mieliśmy dostateczne wskazówki.

Uderzającą jest rzeczą, że równocześnie kiedy we Lwowie między architektami nie ma ani jednego Niemca, między rzeźbiarzami przeciwnie ani jednego nie spotykamy Włocha. Spostrzeżenie to nie odnosi się oczywiście do wypadków, w których Włoch budowniczy był zarazem rzeźbiarzem, a które trafiają się w porze włoskiej architektury lwowskiej — ale opiera się tylko na fakcie, że wszyscy rzeźbiarze, którzy wyłącznie i specyalnie tej jednej sztuce się poświęcali, są pochodzenia niewłoskiego. Niemniej uwagi godne jest spostrzeżenie, że tylko najwcześniejsi Włosi sami budują i dekorują zarazem rzeźbą gmachy, późniejsi zaś dają tylko architekturę a Niemiec ozdabia ją swojem dłutem. Mamy tego przykłady. Kościół Bernardynów buduje Paweł Rzymianin, ale fasadę jego a właściwie szczyt tej fasady dekoruje już Niemiec, jak to widzieliśmy ze stylu tych ozdób; ten sam Paweł Rzymianin, jak zobaczymy, jest autorem kaplicy Kampianowskiej, a płaskorzeźby na niej wyszły prawdopodobnie z pod dłuta Wrocławianina Pfistera; ładny dom Szolcowski, narożny w rynku od katedry, budowany niewątpliwie przez Włocha, ma już rzeźbione ornamenta nie całkiem włoskie.

Szereg niemieckich rzeźbiarzy rozpoczyna Herman Statuarius, występujący po raz pierwszy w aktach miejskich w r. 1566, a nazywany później także Herman Wanhut, Van Hutte, Fanhute i Vonhut, Zdaje się, że z czterech waryantów najpoprawniejszy będzie drugi. Skąd pochodził, z aktów dojść nie możemy, jakkolwiek bowiem miał prawo obywatelstwa we Lwowie, gdzie kupił realność i stale zamieszkał, jeszcze w r. 1567 wyznacza mu urząd radziecki drugi termin przedłożenia t. zw. Litterae legitimae genealogiae, t. j. metryki, i świadectw dostatecznego wykształcenia w sztuce rzeźbiarskiej (eruditionis artificii sufficientis) a to pod rygorem utraty prawa miejskiego i wydalenia z cechu.

Fig. 58, Pomnik spiżowy w katedrze lwowskiej
Fig. 58, Pomnik spiżowy w katedrze lwowskiej

Mimo to nie znajdujemy później nigdzie śladu, aby Van Hutte przedłożył żądane dokumenta — i za jedyną wskazówkę jego pochodzenia służyć nam może tylko samo nazwisko, które pozwala wnosić, że był Niederlandczykiem.

Między rzeźbiarzami lwowskimi, o których najczęściej prócz drobnych i nic nie mówiących szczegółów nie dowiadujemy się niczego z akt miejskich, nazwisko to nabiera znaczenia i budzi ciekawość z powodu, iż łączy się z sprawą, która nastręcza temat do bardziej interesujących wniosków a raczej przypuszczeń artystycznej natury, a być może, że podjęta dalej przez kogo innego, przyczynić się zdoła do wyświecenia kwestyi niektórych pomników w kościołach wielkopolskich a w dalszej konsekwencyi, kto wie, czy także nie innych dzieł równie wybitnych na Rusi. Oto w roku 1569 Piotr Czarnkowski, starosta poznański i babimojski, Wojciech Czarnkowski. starosta szremski i kościański, i Stanisław Czarnkowski, bracia rodzeni, egzekutorowie testamentu i ostatniej woli biskupa poznańskiego Andrzeja Czarnkowskiego, ustanawiają przed aktami miejskiemi Stanisława Targowickiego swym pełnomocnikiem na i przeciw (in et contra) Hermanowi Van Hutte, mieszczaninowi lwowskiemu. W jakiej sprawie prowadzić miał akcyę ten pełnomocnik, dowiadujemy się z innego zapisku, w którym Stanisław Zły i Stanisław Mleczko, mistrzowie mularscy lwowscy, spoinie z kilku towarzyszami tegoż kunsztu poręczają za Hermana „Vonhut“, że tenże pomnik grobowy (sepulcrum), który jak pozwany twierdzi, już jest gotów w kamieniu rzeźbionym (paratum lapidibus elaboratis), na św. Michała blizkoprzyszłego w Czarnkowie kosztem własnym w całości ustawi, dzieło zaś całe grobowcowe do św. Marcina ukończy pod grzywną 800 talarów, licząc talar po 38 groszy. Ciż sami poręczyciele Stanisław Zły i  Stanisław Mleczko z towarzyszami swymi oświadczają, że odstępują od poręczenia danego za Hermana Van Hutte, a natomiast obecny przy tem odstąpieniu i zwolnieniu rajca miejski Wolf-Szolc ręczy innemu już pełnomocnikowi Czarnkowskich, Melchiorowi Osmólskiemu, że Herman rzeźbiarz stawić się będzie na każde żądanie. W następującym roku 1570 tenże rajca Wolf-Szolc otrzymuje dylacyę na stawienie osobiste (ad statuendum personaliter) Hermana rzeźbiarza na żądanie pełnomocnika Piotra i Wojciecha Czarnkowskich z tytułu wykonania grobowca i sumy pieniężnej, pobranej za tę robotę, a to na przeciąg sześciu tygodni.

Fig. 59, Pomnik spiżowy Stanisława Żółkiewskiego
Fig. 59, Pomnik spiżowy Stanisława Żółkiewskiego

Co przedewszystkiem w tej sprawie, na pierwszy pozór tak mało mówiącej, podnieść należy, to osobistość, która jej dała początek a która rzuca niejako refleks własnego światła i dostojności na Van Huttego i robi go interesującym dla nas. Jak czytamy w pierwszym cytowanym tu zapisku, bracia Czarnkowscy występują wyraźnie jako egzekutorowie testamentu i ostatniej woli — testamenti et ultimae voluntatis executores, tak się wyrażają akta — Andrzeja Czarnkowskiego, biskupa poznańskiego. Zobowiązania tedy Van Huttego i pretensye windykowane na nim przez Czarnkowskich miały niewątpliwie źródło swe w ugodzie zawartej między biskupem a Van Huttem, ugodzie niedotrzymanej i w testamencie spadkobiercom czy też egzekutorom przekazanej. Inaczej odwołanie się do testamentu, zaznaczenie wyraźne ze strony braci Czarnkowskich, że występują w roli egzekutorów ostatniej woli biskupa, nie miałoby ani znaczenia prawnego ani żadnego sensu w ogóle. O biskupie poznańskim Andrzeju Czarnkowskim wiemy, że należał do najświetniej wykształconych umysłów swego czasu. Młodzieńcem kształcił się w Padwie i Bononji, był uczniem słynnego Łazarza Bonamico, oddał się później służbie dyplomatycznej, jeździł w poselstwach do króla rzymskiego Ferdynanda, przyjaciela Tycyana, do cesarza Karola V, do Rzymu. O człowieku, który najwrażliwszą porę życia przepędził wśród arcydzieł sztuki włoskiej, który znał dobrze Rzym i jego monumenta, który przebywał na dworze Karola V, sam lubił budować i zakładać ogrody — o człowieku takim z wszelką słusznością przypuszczać można, że miał smak zanadto wytworny i znawstwo zanadto wyrobione, aby wykonanie pomnika grobowego powierzyć mógł pierwszemu lepszemu snycerzowi w pospolitem i tylko rzemieślniczem znaczeniu tego słowa. I dlatego to głównie postać tego Hermana Van Hutte, o którym skąd inąd nic nie wiemy, o którego talencie z dzieł sądzić nie możemy, bo ich nie znamy, nabiera znaczenia i wzbudza ciekawość badacza historyi sztuki w Polsce.

W takich wypadkach trudno jest oprzeć się ponęcie do dalszych przypuszczeń i domysłów, których wartość na razie pozostaje tylko hipotetyczną, które atoli szczęśliwszym podać mogą wątek do pewniejszych wniosków. Nasuwają się najpierw dwa pytania: gdzie stanąć miał grobowiec i dla kogo? Pomnik zamówił niewątpliwie biskup poznański. Zamówić go mógł dla swoich rodziców lub innych najbliższych sobie, ale czy nie mógł go zamówić za życia dla siebie samego? Pierwsze przypuszczenie jest prostsze, ale nie jest jeszcze absolutnie konieczne i jedynie możliwe. Mamy liczne przykłady takiego zamawiania pomników jeszcze czasu żywota; było to bardzo rozpowszechnionym zwyczajem nietylko we Włoszech, gdzie Czarnkowski dłużej przebywał, ale poniekąd i u nas w Polsce. Mógł więc nasz biskup pójść za radą rzymskiego prałata: locet tumulum, qui sapit, ante sibi, mógł naśladować Seweryna Bonara, który pomnik grobowy w kościele Maryackim vivens sibi fieri curavit, albo w końcu wziąć za wzór bliższego mu stanowiskiem prymasa Jana Łaskiego, który za życia zamówił sobie nagrobek w Ostrzyhomiu. Wiemy przecież, że Czarnkowski był bardzo chorowity i ostatnich kilka lat życia swego przeleżał wśród cierpień uciążliwych. W takim stanie zdrowia myśli się o śmierci, a myślić się może i o własnym grobowcu, zwłaszcza jeżeli się jest biskupem poznańskim ima się spocząć w katedrze, w której pamięć tylu poprzedników na stolicy biskupiej, jak n. p. Opalińskiego, Górki, Branickiego, utrwalona już była pomnikami pierwszorzędnej wartości artystycznej. Ale przeciw temu przypuszczeniu, które już samo przez się wyda się może czytelnikowi dowolnem, przemawia znowuż archiwalna odpowiedź na pierwsze z dwóch postawionych u góry pytań, a mianowicie: gdzie miał stanąć pomnik? Zapiski przytoczone powiadają wyraźnie: w Czarnkowie. Tymczasem biskup umarł wprawdzie w Czarnkowie (w r. 1562), ale pochowany został w katedrze poznańskiej i tam się też jego pomnik grobowy znajduje. Grobowiec dłuta Hermana Van Hutte miałby był tedy stanąć nie dla biskupa i nie w katedrze poznańskiej. Ale tu zachodzi znowu fakt, że w kościele Czarnkowskim według wszystkich opisów, jakie o nim mamy, nie ma wcale monumentalnych nagrobków Czarnkowskich. W jednym z tych opisów, dość dokładnym zresztą, czytamy nawet słowa zdziwienia, „że pomimo że Czarnków przez kilka wieków do jednej z najznakomitszych rodzin należał, ważniejszych pomników dawnych nie masz, prócz tablicy miedzianej poświęconej kilku Czarnkowskim i pięknej trumny cynowej Adama Sędziwoja Czarnkowskiego, zmarłego w r. 1627“. Urywa nam się tedy ślad dalszy, chyba że chcielibyśmy uciec się do przypuszczenia, że w cytowanych zapiskach lwowskich aktów radzieckich oznaczenie miejscowości jest mylne, wsunięte machinalnie przez pióro podpiska, który w jednej i tej samej sprawie regestrując ciągle imiona: Petrus de Czarnków, Andreas de eadem Czarnków, bezmyślnie także przy sepulcrum dodać mógł: in Czarnków — i na tej niewątpliwie wątłej podstawie poruszyć tu kwestyę, czy też nie zachodzi styczność między Hermanem Van Hutte, a dwoma bezimiennem i pomnikami w katedrze poznańskiej, które Ehrenberg zalicza do znamienitych dzieł renesansu, a między któremi Kohte znajduje znaczne pokrewieństwo?

Fig. 60, Pomnik Sieniawskich
Fig. 60, Pomnik Sieniawskich

Są to płyty z czerwonego marmuru z postaciami biskupów poznańskich, których pamięci są poświęcone: Sebastyana Branickiego i Andrzeja Czarnkowskiego, tego samego właśnie, który zamówił u Hermana Van Hutte rzeźbiony grobowiec. Kohte w cytowanej publikacyi podaje tylko rysunek pierwszej płyty, o drugiej nie wie, że wyobraża biskupa Czarnkowskiego. W nagrobku Branickiego uderza go szlachetne pojęcie przedmiotu i wielka troskliwość wykonania, tak dalece posunięta, że hafty na ornacie są misternie oddane, a przypisuje go jakiemuś „południowo-niemieckiemu“ artyście; w drugim, który uważa za spółczesny, widzi pokrewieństwo stylu i dłuta z pierwszym, ale już mniej znakomite wykonanie. Czy stwierdzone przez nas stosunki biskupa Czarnkowskiego z Van Huttem nie mogłyby posłużyć za wątek i zachętę do dalszego badania? 

Można w końcu obalić całe rusztowanie domysłów twierdzeniem, że Van Hutte, pozywany o niedotrzymanie ugody, w ogóle żadnego grobowca nie wykonał. W takim razie przecie nie skończyłoby się było na prostych poręczeniach i niewątpliwie Czarnkowscy uciekliby się byli do środków bardziej stanowczych, zwłaszcza w obec człowieka, na którym nie bez widoków skutku dochodzić można było słusznych pretensyj, bo posiadał, jak wiemy, realność we Lwowie i miał za poręczyciela tak możnego i szanownego patrycyusza, jak rajca Wolf Szolc. Tymczasem cała akcya urywa się, i akta milczą o dalszym przebiegu — stąd wniosek, że Van Hutte dopełnił swoich zobowiązań. Milczą nasze źródła także o Hermanie Van Hutte i jego dalszym pobycie we Lwowie. Ze sprawy Czarnkowskich wypływa wyraźnie, że w r. 1569 nie by ł we Lwowie obecny; nie staje bowiem sam przed urzędem radzieckim osobiście, co nieochybnie miałoby było miejsce, gdyby się w mieście znajdował, a ciągle jest mowa tylko o stawieniu go osobiście do pewnego czasu. Przypuszczać tedy trzeba, że w tym czasie zajęty był po za Lwowem; gdzie i u kogo, z lokalnych źródeł dowiedzieć się nie można. Mamy jednak wskazówki, które wiodą nas do Krakowa i łączą niejako Van Huttego z jednym z bardzo interesujących pomników rzeźby, których fundator i autor dotąd są niewiadomi. Nie mamy tu oczywiście na myśli łączności pewnej, stwierdzonej, ale kombinacyę opartą na domyśle, którego mylność lub trafność wykazaćby mogły tylko archiwalne źródła krakowskie. W księdze cechowej lwowskiej spotykamy w liczbie starszych „siedzących mistrzów" z r. 1582 także mistrza Hermana Czapkę. Można utrzymywać z prawie stanowczą pewnością, że to nasz rzeźbiarz Herman Van Hutte, bo wszelkie podobieństwo przemawia za tern, że to on a nie kto inny. Takie przemiankowe polszczenie nazwisk zupełnie jest w duchu cechowym lwowskim, a i poza cechowemi zwyczajami bardzo często się zdarzało. Otoż w księdze cechowej krakowskiej znajduje się pod rokiem 1576 zapisek, że Magister Herman Czapka Leopoliensis przyjął na naukę dwóch uczniów. Wypływa stąd, że Van Hutte bawił w owym czasie w Krakowie, z dalszej zaś okoliczności, że figuruje tam wyraźnie jako Lwowianin i że po za tym jedynym zapiskiem nie ma już śladu dalszego jego pobytu w Krakowie, wnosić należy, że bawił tam tylko czasowo, dopóty może tylko, dopóki nie skończył jakiejś roboty, do której go ze Lwowa powołano.

Jeżeli przyjmiemy jako fakt, że Herm an Czapka i Herman Van Hutte są jedną i tą samą osoltą, a przemawia zatem wszystko — czy nie możnaby się domyślać a przynajmniej czy nie wartoby dochodzić, ażali Van Hutte nie jest owym mistrzem lwowskim, owym Leopoliensis, który według fragmentu napisu na architrawie wykonał stalle rzeźbione w presbiteryum kościoła św. Idziego w Krakowie? Nietylko sam fragment napisu ale cały charakter stylowy i ornamentacyjny tych stall, złożonych z kamienia, marmuru i alabastru, świadczy o tem wyraźnie, że ozdobiło je dłuto lwowskiego rzeźbiarza. Spotykamy w dekoracyi tych stall wiele motywów, wiele specyficznie lwowskich sposobów i „fortelów" techniki rzeźbiarskiej: kartuszowanie, charakterystyczny płaski ornament, tak ulubiony i rozwinięty w rzeźbie alabastrowej, dekoracya dolnych części kolumn, złożona z siatki rutewkowej z rodzajem gwiazdy czy rozety w każdem okienku, stylizacya i traktowanie różyc i ta wirtuozowska igraszka w nadawaniu im ciągłej rozmaitości — wszystko to wiedzie nas do Lwowa i jego rzeźbionych a przedewszystkiem alabastrowych zabytków. Zwornikowa konsola w łuku drzwi, złożona z główki skrzydlatej im askarona, pomysłem i traktowaniem motywu żywo przypomina podobnyż szczegół z alabastrowych ołtarzy lwowskich, o których później będzie mowa w tej pracy.

Nie masz w tem nic dziwnego, że do wykonania stall powołano rzeźbiarza lwowskiego do Krakowa. Zobaczymy w dalszym toku, jak żywo był rozwinięty ruch na polu architektury i rzeźby we Lwowie właśnie około tego czasu, w którym mogły powstać stalle u św. Idziego. Był zresztą między patrycyatem lwowskim a krakowskim niejeden węzeł ścisły — ciągłe relacye handlowe i bliższe od nich związki rodzinne. Lwowscy Szolcowie, Alembekowie, Zapałowie utrzymywali żywe stosunki z krakowskimi Hallerami, Krupkami, Guteterami. Bryknerami, a o niektórych rodzinach możnaby powiedzieć, że były niejako międzystołeczne, w obu miastach równocześnie osiadłe. Montelupi'owie i Szembekowie w niektórych członkach swojej rodziny są prawie Lwowianami,

Fig. 61
Fig. 61

Guteterowie mają we Lwowie posiadłości, budują wspaniałe domy; Zapałowie posiadają t. zw. szarą kamienicę w rynku krakowskim. Kto wie, czy do fundacyi stall nie przyczyniła się właśnie jedna z wymienionych rodzin, dla której już przedtem we Lwowie pracował ów powołany nad Wisłę rzeźbiarz? Wracając do Lwowa i do pobytu Tan Huttego w tem mieście, przyznać niestety musimy, że nie powiodło się nam stwierdzić archiwalnie choćby jednego z wykonanych przezeń dzieł, choć nie ulega wątpliwości, że niejedno wykonać musiał. Gdyby wystarczał domysł, nie poparty żadną bliższą i realniejszą wskazówką nad samą zgodność chronologiczną i lokalną, to przypisalibyśmy jemu pomnik bronzowy w katedrze, który nie wiemy, na jakiej podstawie uchodzi za nagrobek jednego z Buczackich, a którego po rozburzeniu całego wnętrza katedry w XVIII wieku dziś już zdeterminować nie można. Jestto posąg rycerza zakutego w zbroję (fig. 58); robota bardzo dobra XVI wieku, sięgająca lepszych tradycyj sztuki, modelowana poprawnie, w układzie ciała może nieco sztywna, ale w traktowaniu twarzy i szczegółów nie bez uderzających zalet, które tem lepiej potrafimy ocenić, jeżeli dzieło to porównamy z drugim bronzowym pomnikiem w katedrze, wyobrażającym Stanisława Żółkiewskiego, ojca hetmana (fig. 59). Pomnik ten chociaż stylowy, grubem modelowaniem, pewną rubasznością postaci i jej pozy, wskazuje już bardziej na dłoń rzemieślniczą, ale obok charakterystycznej bardzo głowy, modelowanej z naiwną prawdą, ma tę zaletę i to zaletę pewnie niemałą, która i najmierniejszym dziełom tego czasu nadaje znaczenie, że posiada ową zdecydowaną cechę pory, która i rzeczom skromnej skąd inąd wartości artystycznej nadaje wagę dokumentu. Oba te pomniki mogły być odlane we Lwowie, gdzie jak to na innem miejscu wykazaliśmy, odlewnictwo było dość wysoko rozwinięte, aby obok artystycznie ornamentowanych dział i dzwonów wykonywać także figuralne dzieła.

Wymieniwszy Grzegorza Diberthoi, który zapisany jest w księdze cechowej między towarzyszami z dodaniem znaku, złożonego z młotka, cyrkla i węgielnicy, a którego nazwisko z brzmieniem jakby francuskiem odbija od prawie wyłącznie niemieckich nazwisk spółczesnych mu rzeźbiarzy lwowskich, i przytoczywszy chyba dla dokładności ojca poetów Szymona i Bartłomieja Zimorowiczów, Ozimka, o którym wiemy tylko, co sam syn jego Bartłomiej mówi o nim emfatycznie, „że pracą jego wiele brył kamiennych przemieniło się w świętych (in divos), znaczna część miasta Lwowa zmieniła się w ogniotrwałą (in asbestinam), a marmury ozdobione napisami bywają czytane po rozmaitych miejscach" —  przechodzimy do następującego z kolei rzeźbiarza. Jest nim Henricus Horst, murator et sculptor lapidorum, tak zapisany przy sposobności kupna domu w roku 1586. Nazywano go także Endrych snycerz i jako taki figuruje jako cechmistrz w r. 1584. Łamie kamień w „imieniu" t. j. majątku p. Żórawińskiego i wykonywa roboty dla Pawła Novicampiana, który około tego czasu buduje i ozdabia dom swój w rynku. Po nim idą dwaj rzeźbiarze, znani nam nie z zapisków archiwalnych ale z dzieł, na których umieścili swoje nazwiska, a mianowicie Jakób Trwały i Jan Biały (1592), a dalej Hanusz Scholz, sculptor, tak wymieniony w aktach z roku 1615 jako pozywający o obelgę dwóch towarzyszy sztuki rzeźbiarskiej Daniela i Hanusza Blok; następnie Thomas Szyfferth także Zywerth sculptor, przytoczony kilka razy w drobnych sprawach w latach 1615—1618, Jan Darski, zapisany w księdze cechowej pod r. 1616, i w końcu Hanusz czyli Jan Pfister, Wrocławianin, ze wszystkich najznakomitszy i dla nas najważniejszy, twórca pomnika Ostrowskich w Tarnowie i kilku pomników brzeżańskich, który również około tego czasu a najpodobniej już około r. 1610 przybył do Polski a czynny był nietylko w Tarnowie i Brzeżanach, ale także we Lwowie, gdzie miał ściślejsze stosunki rodzinne i artystyczne.

Jest to nieliczny szereg nazwisk, ale jak przypuszczamy, wcale niezupełny — z tego bowiem okresu czasu, obejmującego lat czterdzieści kilka, z którego nazwiska te, począwszy od Hermana Van Hutte aż do Jana Pfistera (1570—1610) przytoczyć możemy wedle źródeł archiwalnych lwowskich, datuje się ogrom na liczba pomników rzeźby, o których wiemy, że istniały, aż których ocalała tylko część mniejsza do naszych czasów. Z tego też półwiecza pochodzą niemal wszystkie rzeźby architektoniczne lwowskie: na cerkwi wołoskiej, na kościele Bernardynów, na domach i po domach patrycyuszowskich; w obrębie tych lat powstawały pomniki brzeżańskie, pomniki grobowe w katakombach dominikańskich, pomniki alabastrowe i bronzowe w katedrze lwowskiej, wewnętrzne i zewnętrzne rzeźby kaplicy Kampianowskiej, kaplica Boimów, cała wewnątrz i zewnątrz szczodrą rzeźbą okryta, nie mówiąc już o tych wszystkich ołtarzach, które pokruszono i powyrzucano z kościołów lwowskich, i o tych licznych pomnikach przeważnie alabastrowych, które spotykamy na prowincyi w najdalszym promieniu Lwowa, a które przeważnie wyszły z pod dłuta tutejszych rzeźbiarzy.

Jak a zachodzi łączność między tym w łaśnie lub owym z przytoczonych rzeźbiarzy a tym właśnie lub owym z wyliczonych pomników, i komu który przypisać — kwestya ta otwiera pole domysłom i kombinacyom, pole równie ponętne jak niepewne, na które tylko bardzo ostrożnie i z rezerwą zapuszczać się można. Z wyjątkiem Jana Pfistera, o którego pracach, jak zobaczymy poniżej, mamy niemal pozytywne archiwalne wiadomości, a także z wyjątkiem Jakóba Trwałego i Jana Białego, którzy podpisem stwierdzili swoje autorstwo, o każdym innym możemy mieć tylko przypuszczenie lub gdzie po temu są pewne wskazówki, mniej lub więcej trafne domysły. Blizkim jest domysł, że Van Hutte miał udział w pomnikach lwowskich u Dominikanów i w katedrze, ale uzasadnić go nie możemy pozytywniejszą jakąś wskazówką archiwalną — natomiast da się to samo twierdzić o Hermanie Horst już na podstawie nieco pewniejszych danych.

Fig. 62, Pomnik alabastrowy w kościele Dominikańskim
Fig. 62, Pomnik alabastrowy w kościele Dominikańskim

Pomniki alabastrowe u Dominikanów powstały w ostatnich latach XVI i pierwszych XVII wieku (1587—1615), tak przynajmniej wypływa nietylko z ich charakteru stylowego i technicznego, ale co rzecz stanowczo rozstrzyga, z dat śmierci osób, którym były poświęcone; chronologicznie więc nic przeciw Horstowi nie przemawia. Na jednym z tych pomników a właściwie na jego okruchu, pod herbami Trąby i Herburt znajdowały się dwie litery u spodu, które jeden z lwowskich archeologów starej daty, Antoni Schneider, odczytał jako H. N., które jednak na fotografii zdjętej w r. 1867 przez ówczesnego dyrektora szkoły technicznej Reisingera (sam okruch przepadł) wyglądają raczej na H. H. i mogłyby być uważane za monogram Henryka Horsta.

Schneider w wywodzie swoim tak samo zestawił okruch ten z inną tablicą herbową, jak je mylnie i zapewne na chybi trafi zestawiono w katakombach nowego kościoła po spaleniu starego, i opierając się na wcale bałamutnej kombinacyi doszedł z herbów do wniosku, że szczątek pochodzi z nagrobka Mikołaja Herburta — to też zapewne już pod wpływem tego przekonania czytał nie H. H. ale H. N., co zdaniem jego oznaczać miało Herburt Nicolaus. Pominąwszy jednak, że w owych czasach nie kładziono inicyału nazwiska przed inicyałem imienia chrzestnego, ale zawsze w przeciwnym porządku, i że litery są pod tarczą, której herby są właśnie inne, niż te, z których Schneider wydedykował Mikołaja Herburta — już sama fotografia, jakkolwiek druga litera oddana jest na niej bardzo niewyraźnie, podaje w wątpliwość wersyę Schneidera. Że Horst miał udział w pracy nad nagrobkami u Bożego Ciała, przemawia za tem dalsza wskazówka, że między niemi znajdował się także jeden, z którego tarczy herbowej, dotąd zachowanej, wnieść można, że był poświęcony jednem u z Chodorowskich Żórawińskich, a wiemy z zapiska archiwalnego, który przy toczyliśmy u góry, że Horst w „imieniu" p. Żórawińskiego kopał kamień, że więc miał stosunki z rodziną, która w owych czasach nie mogła przebierać między rzeźbiarzami, jak dzisiaj, ale jak to logicznie przypuszczać trzeba, brała tego, który był najbliżej a nawet tuż pod ręką.

Tej samej prostej zasady trzymać się powinien ile możności także i historyk sztuki: szukać przedewszystkiem z blizka, nim przejdzie do dalekich kombinacyi po za granicami pewnego lokalnego obszaru twórczości artystycznej. Z tej samej też zasady wychodząc, nie wahamy się twierdzić, że twórców pomników Sieniawskich szukać należy między rzeźbiarzami we Lwowie, jako głównem lokalnem ognisku, w którego promieniu leżą Brzeżany.

Fig. 63, Pomnik alabastrowy w kościele Dominikańskim
Fig. 63, Pomnik alabastrowy w kościele Dominikańskim

Sieniawscy w najbliższych stosunkach bywają zawsze ze Lwowem, należą oni do tego szeregu magnatów polskich, o których powiada Alembek w swojej topograf]i: qui civitatem Leopoliensem amant, ornant et promovent; tu zasiadają na grodzie starościńskim, tu czynią fundacye pobożne, tu posiadają jurydyki, tu zawierają transakcye z kupcami, tu wydzierżawiają swoje stawy i sprzedają ziemiopłody. Stąd też w pierwszym rzędzie sprowadzają rzemieślników i artystów, szukając dalej chyba takich, jakich we Lwowie dostać nie było można. Nie wątpimy też, że pomniki Sieniawskich wyszły z pod lwowskiego dłuta, bo wszystko przemawia za tern, że obok Pfistera, którego wiązały tak ścisłe i trwałe stosunki ze Lwowem, że go za Lwowianina uważać można, pracował w Brzeżanach i wykonał część tamtejszych nagrobków nasz Endrych Snycerz, czyli wspomniany już kilkakrotnie Henryk Horst. Przypisać mu można mianowicie autorstwo spólnego pomnika Mikołaja i Hieronima Sieniawskich, który mógł powstać tylko w ostatnich latach XVI wieku a więc spółcześnie z pobytem Henryka Horsta we Lwowie, bo Hieronim umarł w r. 1582. Na pomniku tym znajduje się monogram rzeźbiarza, złożony z znaku kamieniarskiego z cyrklem i dwiema literami H. H. z dodaniem litery Z. u dołu przy drugiem H. (fig. 61). Czy nie należałoby czytać: Henricus Horst? Litera Z. położona u drugiego H. może być tylko zwyczajnym w takich monogramach odmiankiem, używanym bardzo często dla odróżnienia się od ojca, który nazywał się tak samo i posługiwał się tym samym znakiem, czy to rodzinnym czy cechowym.

Pomnik ten, którego rycinę podajemy tu według fotografji (fig. 60), architektonicznym swoim może nieco przysiadłym układem nie odbiega jeszcze daleko od zwyczajnego typu włoskiego i od tradycyj renesansowych, ale w ornamentyce całej jest już charakterystycznym okazem stylu, który przywykliśmy nazywać niemieckim, chociaż najwybitniejsze swoje formy dekoracyjne zapożyczył z Belgji i Niederlandów a oprócz pewnej rubaszności i że tak powiemy: oprócz „przemanierowania maniery" nie wiele ma w sobie oryginalnie niemieckiego. Całość składa się z podstawy i dwóch kondygnacyj i występuje naprzód słabym ryzalitem. W dolnej kondygnacyi środkowa czworoboczna nisza z posągiem, po obu stronach nisze z konchami, każda z nich między dwiema kolumnami t. zw. toskańskiej odmiany; w górnej kondygnacyi takaż sama środkowa nisza z posągiem i takież same boczne tylko między żłobkowanemi kolumnami jońskiemi. Nad tem fryz ozdobiony meandrami i szczyt trójkątny z gładkim tympanonem, na szczycie po obu bokach dwa geniuszki nagie, t. zw. putti. Same posągi zmarłych, dwie leżące postaci zakutych w zbroje rycerzy, wykonane w czerwonym marmurze, dość martwo modelowane, z pozą stylową ale niepłynną, przypominają całym układem i traktowaniem słabsze posągi w lwowskim kościele Dominikańskim, co do których jesteśmy niemal pewni, że wyszły z pod dłuta tego samego grona rzeźbiarzy, w którem Horst i Jan Pfister zajmywali najpierwsze miejsca. Co też poniżej powiemy o pomnikach w kościele Dominikańskim, to odnieść się da jeżeli nie w pełnej mierze to przynajmniej w najgłówniejszej treści do posągów brzeżańskiego pomnika.

Całość jego obliczona do pewnego stopnia na efekt polichromiczny. Czerwony marmur, użyty na posągi, szary alabaster stanowiący tło architektury, biały na kapitelach i fryzowych rzeźbach, składają się na to, że tak się wyrazimy: kolorystyczne utonowanie pomnika. Wyzyskał też rzeźbiarz małe sztuczki, do których się nadaje pod tym względem alabaster; przez otłukiwanie wydobył jaśniejsze, niejako przejściowe tony w ornamentyce. Ta strona ornamentacyjna nagrobku jest zresztą mierna i niemal drobiazgowa; stoi ona do pewnego stopnia w sprzeczności z poważną jego architekturą i z monumentalnem pojęciem posągów. Powiedzieć się, to da przede wszystkiem o ornamencie nisz pustych z konchami, ozdobionych płaskim wzorem, przypominającym żywo intarsyę w drzewie, z której też prawdopodobnie powstał. Takim samym ornamentem małego stylu wypełnione są metopy fryzu między obiema kondygnacyami, na którym pod kroplicami tryglifów spotykamy nadto charakterystyczne kartuszyki i gwoździe niemieckie. Boki pomnika ozdobione są konsolowemi wolutami, z których górne mają jeszcze stylowy charakter i rozwijając przeważnie sam motyw roślinny przypominają wcześniejszą i lepszą szkołę dekoracyjną, dolne zaś, ozdobione kółkami i rozetkami, tracą już żywą linię, są niemal czysto rzemieślnicze. Użyty do obramienia pól podstawy pomnikowej, ornament ten, niearchitektoniczny i niespokojny, zaciera kędzierzawym swoim rysunkiem poważną zresztą prostotę artykulacyi. Stalaktytowe rozety, spuszczające się podwójnym rzędem ze stropów obu głównych nisz i ornamenta rutewkowe (en losanges) dolnych części kolumn spodniej kondygnacyi uzupełniają całą dekoracyę rzeźbiarską pomnika, wśród której nie znajdują dość odsady obie płaskorzeźby, umieszczone pod posągami a wyobrażające powrót z zwycięzkich wypraw wojennych. Wykonane bez tej subtelności, jaka wynikała koniecznie z ich drobnego rozmiaru, skomponowane dość naiwnie, płaskorzeźby te mają wprawdzie tylko wartość dekoracyjną, nie są przecież pozbawione pewnej ujmującej oryginalności i przyczyniają się do ożywienia i do charakterystyki pomnika. Jeżeli pomnik ten przypiszemy Henrykowi Horstowi na podstawie monogram u, to przypisać mu należy także dwa inne pomniki brzeżańskie, które wprawdzie nie mają monogramu, ale całą kompozycyą swoją, głównemi formami i wszystkiemi szczegółami ornamentyki tak dalece są zgodne a nawet identyczne z pierwszym, iż nie ulega wątpliwości, że wyszły z pod jednego i tego samego dłuta. Przedewszystkiem da się to powiedzieć o pomniku alabastrowym Jana Sieniawskiego, sędziego halickiego, z napisem Anno Domini 1584 na fryzie. Wszystko tu powtarza się z pomnika opisanego wyżej i podanego w rycinie. Te same toskańskie kolumny z białemi kapitelami i ta sama rutewkowa ornamentacja ich dolnych części, ten sam spiralny meander na architrawie, te same boczne woluty z zatępionych akantowych liści z kółkami — brak tylko intarsyowych ornamentów, na które nie było miejsca, a góra zakończona nie szczytem i tympanonem, ale dwiema wolutami w formie jakby listew, na które kładą się płasko liście akantu. Sam posąg zmarłego, zakutego w zbroję, wykonany w białym alabastrze, mniej jeszcze szczęśliwy w całej kompozycyi i wykonaniu, sztywniejszy jeszcze w pozie, z twarzą płaską i grubo modelowaną, która nie daje fizyognomji o rysach indywidualnych.

Mniej rysów uderzająco spólnych ma trzeci pomnik, który zdaniem naszem wyszedł z pod tego samego dłuta, ale ma ich zawsze dosyć, aby usprawiedliwić to przypuszczenie. Jest to nagrobek Anny Sieniawskiej, najskromniejszy ze wszystkich. Architektura jego tak prosta, że gdyby nie posąg zmarłej w zagłębieniu, mógłby być wzięty za włoski komin monumentalniejszego zakroju. Z całej tej grupy brzeżańskich pomników ma on stosunkowo jeszcze najwięcej cechy włoskiej, przynajmniej w ogólnej kompozycyi, w ułożeniu postaci i w tej płaskorzeźbie dziecięcia, umieszczonoj nad zmarłą w miejscu, gdzie Włosi starym zwyczajem umieszczali Madonnę. Na dwóch przewróconych konsolach, ozdobionych płaskim, całą szerokość zajmującym liściem akantu, który wydobyty jest z tła alabastru w jaśniejszym tonie, gładki architraw, na nim dwie woluty z listew, pokrytych znowu akantem, między wolutami kartusz z herbami. Ani woluty ani akanty nie są już całkiem włoskie —  stylizacya ich i cały układ prawie zupełnie te same co na niektórych rzeźbach portalowych lwowskich z czasów bezpośrednio powłoskich — ale akant jeszcze modelowany płynnie i dość wdzięcznie, a kartusz ma jeszcze roślinne motywa, tak jak kartusze krakowskie Santa-Gucci’ego; rzeźbiarz więc stał jeszcze pod wpływem włoskich wzorów. Postać zmarłej z białego alabastru miernego, czysto już cechowego dłuta z obliczem ciężko kutem i bez kuszenia się nawet o nieco subtelniejszą modelacyę; draperya sukni twarda i ostra. To samo da się powiedzieć o dziecięciu nad zmarłą, które w układzie nie ma miękkości a w ruchu gracyi. Wielką zaletą wszystkich trzech pomników jest jednakże zestrojenie całości w pewną poważną stylowość, która sprawia zawsze wrażenie uroczyste i monumentalne a stanowi niejako sekret najmierniejszych nawet rzeźbiarzy tej pory. 

W dekoracyi obu pomników odnajdujemy wszystkie motywa, które nazwalibyśmy Iwowskiemi, tak często w rozmaitych odmianach i kombinacyach spotykamy je na zabytkach i szczątkach, zachowanych dotąd we Lwowie. Ów dyasprowany ornament na wzór intarsyi drzewnej przypomina charakterem swym całym nietylko ozdoby na drewnianych drzwiach framugowych w kaplicy Boimów, ale i samą kamienną dekoracyę tejże kaplicy, choć nie ma tego bogactwa i obywa się bez maskaronów i kartuszów. Eutewkowe ornamenta na kolumnach spotykamy często na rzeźbionych międzyścieżach i obramieniach framug okiennych w wnętrzu domów patrycyuszowskich, t. zw. z niemiecka gezesach, a traktowanie niejako polichromiczne alabastrowych części to jeden z sekretów techniki, uprawianej z taką zręcznością spółcześnie i później we Lwowie.

Od tych dwóch pomników brzeżańskich przechodzimy wprost do pomnikóww kościele dominikańskim już dlatego, że najznaczniejszą ich cześć nie komu innemu tylko właśnie Horstowi przypisać należy, co jeszcze nieco bliżej uzasadnić będziemy mieli sposobność. Z wszystkich zresztą dzieł rzeźby lwowskiej pomniki te w pierwszym rzędzie zasługują na uwagę. Najpierw że są to dzieła figuralne i należą już do zakresu wielkiej sztuki a pochodzą z czasów dobrych tradycyj renesansowej skulptury, dalej, że są niejako tryumfem techniki rzeźbiarskiej w alabastrze, a więc w materyale, który we Lwowie głównie i niemal specyalnie używany był do plastyki dekoracyjnej i monumentalnej, tak że jak już nadmieniliśmy, najprzeważniejsza część pomników alabastrowych na prowincyi w dalekim promieniu ode Lwowa da się odnieść do tutejszych rzeźbiarzy, którzy w wysokim stopniu wydoskonalili technikę artystycznej roboty w alabastrze, pogardzanym niejako przez włoskich rzeźbiarzy w Polsce, bo ci długo nie mogli odwyknąć od swego ojczystego marmuru.

Całkiem ścisłe datowanie pomników dominikańskich dziś jest bardzo trudne a nawet niepodobne; można je tylko według cech stylowych i technicznych tudzież według osobistości, o których wiemy, że pogrzebane były w katakombach dominikańskich, odnieść do pewnego, bardzo zresztą ograniczonego okresu, śmiało rzec można: do jednej i tej samej pory, a mianowicie do ostatnich lat XVI i pierwszych XVII wieku. Również darem nym byłby trud determinowania każdego z pomników co do osoby, jakiej był poświęcony. Wiemy tylko, że te postaci rycerzy wyobrażać mają Stanisława Włodka, wojewodę bełskiego († 1615); Wacława Dzieduszyckiego († 1584); drugiego nieznanego Dzieduszyckiego; Jana Swoszowskiego († około r. 1604), i jednego z członków rodziny Chodorowskich.

Fig. 64, Pomnik dłuta Jakóba Trwałego
Fig. 64, Pomnik dłuta Jakóba Trwałego

Polemika między dwoma lwowskimi „archeologami" z przed laty trzydziestu, z których jeden przynajmniej był przejęty szczerą miłością zabytków ojczystych i szukał prawdy, ale jej dla braku naukowego wykształcenia znaleźć nie umiał, drugi zaś i tych zalet nie posiadał — nie miała żadnego celu, bo opierała się na tarczach herbowych, z których uczeńsi i bystrzejsi nawet badacze nie mogliby byli dociec, kogo któryś z posągów wyobraża. Trzeba bowiem wiedzieć, że pomniki te około r. 1748, po zburzeniu dawnego spalonego kościoła Bożego Ciała, przeniesiono do podziemi nowego i ustawiono, jak się dało albo jak się ustawiającym podobało, i wtedy już tarcze herbowe poumieszczano fałszywie. Po zwróceniu na niepublicznej uwagi w r. 1866 przeniesiono je do wnętrza kościoła i przy tej sposobności może jeszcze bałamutniej pokombinowano herby z nagrobkami.

Pomniki uratowane od ostatecznej zagłady, która im nieochybnie groziła w podziemiach używanych podobno na skład kartofli i innych jarzyn, wywołały entuzyastyczny prawie podziw „znawców" tej patryarchalnej prawdziwie choć nie tak bardzo odległej pory. Wincenty Pol, który w poetycznym zapale dla zabytków ojczystych cynowy i czysto dekoracyjny posąg św. Michała na portalu arsenału, odlew lwowskiego ludwisarza Franka z połowy XVII w., obwołał na publicznem posiedzeniu Zakładu Ossolińskich w r. 1864 jako „wielki pomnik religijnej sztuki z czasów odrodzenia", tak że „możeby zaledwie w Florencyi coś podobnego znalazło się pod względem wartości"; dla którego pomniki biskupów Zamoyskiego i Tarnowskiego w katedrze są „z jerozolimskiego" alabastru, kaplica pod wieżą Korniakta „najszanowniejszym zabytkiem sztuki bizantyńskiej" a kaplica Boimów zbudowana w stylu „weneckiej renessansy", tym razem bardziej był ostrożny w sądach i mniej szczodry w pochwałach, choć także wysoko ocenił pomniki Dominikańskie, ale za to malarz Wilhelm Leopolski w opisie ich artystycznym, dołączonym do cytowanej broszury Schneidera, w hymnie pełnym uniesienia, nie ma dla nich dość słów podziwu, wielbiąc w tych nagrobkach „czary ornamentalnej plastyki, od których oko oderwać trudno", „zabytki z świetnej epoki renesansu, pełne niewymownej harmonji, przypominającej prawie rzeźby antykowe, niezrównaną subtelność dłuta", „niesłychaną pewność i ścisłość" i t. p. 

Wszystko to gruba przesada, co jednak nie zawadza przyznać nagrobkom prawdziwie wyższej wartości artystycznej i uważać ich za znamienite zabytki lwowskiego rzeźbiarstwa danej pory. Owszem zdumiewać się trzeba, że w tak późnym już stosunkowo czasie i z pod dłuta, które bądź co bądź liczyło się do drugorzędnych, powstać mogły posągi tak doskonale modelowane, tak subtelne w technice, tak szlachetnie pojęte i tak dostojne w linji i ruchu. A przecież to nie byli artyści w dzisiejszem tego słowa znaczeniu, co wykonali te pomniki — to jeszcze z pewnością mistrze cechowi, „sztamiece czy lapieydy", którzy sami siebie nazywali rzemieślnikami i byli też nimi w najpiękniejszem, najwyższem znaczeniu tego słowa. W tych pomnikach nie wiemy, co z dwojga upatrywać: czy ostatnie słowo rzemiosła, które się zupełnie zlewa ze sztuką, czy pierwsze słowo sztuki, które wyzwala się od rzemiosła?

Pomysł, układ, dłuto - tak w tych wszystkich pięciu posągach pokrewne sobie i podobne, że robi to wrażenie, jak gdyby wszystkie nietylko spółcześnie powstały, ale i z pod jednej i tej samej dłoni wyszły. Mimo woli i wbrew innym wskazówkom nasuwa się domysł, że tak było przynajmniej o tyle, o ile jedna i ta sama ręka poprawiać mogła modele wszystkie, a po wykuciu ich w alabastrze przez innych robotników jeszcze raz dłutem je przebiegła, nadając im subtelniejsze a niejako osobiste cechy wykończenia. Tarcze herbowe, które obecnie, jak powiedzieliśmy, na chybi trafi poumieszczano nad monumentami, o ile świadczyćby mogły o  wcześniejszem od innych powstaniu tego lub owego nagrobka, niczego nie dowodzą — należeć one mogły do innych pogruchotanych pomników, których odłamy a nawet całe torsa wprawiano w mury nowej świątyni, jak o tem przekonał się Schneider, kiedy przy budowaniu nowej dzwonnicy około roku 1866 odsłonięto część fundamentów dzisiejszego kościoła. Na jednej z takich tarcz były prawdopobnie litery H. H., na drugiej, dotąd zachowanej znajdują się litery Z. H., które wziąćby można za inicyały rzeźbiarza. Do pierwszych inicyałów przywiedliśmy Hermana Horsta, do drugich nikogo z znanych nam rzeźbiarzy lwowskich przytoczyć nie możemy. 

Kompozycya pomników nie odbiega w głównej rzeczy od zwykłego tumbalnego typu leżących we śnie rycerzy. Wszystkie figury zakute w pełne zbroje, wszystkie z wyjątkiem jednej, oparte głową na ramieniu; układ ciałai ruch nóg z małemi odmianami jednaki. Pełna zbroja, okrywająca całe ciało z wyjątkiem głowy i dłoni, zdawałaby się ułatwiać zadanie rzeźbiarzowi, dając mu same gładkie i gołe płaszczyzny, oszczędzając trudu, jaki połączony bywa z oddaniem ciała pod wiotką tkaniną, z traktowaniem samejże tkaniny, jej fałdów i draperyj. Ale w tem właśnie zasługa i miara talentu twórcy czy twórców pomników dominikańskich, że nietylko same zbroje tak rozumnie zrobione, iż zaraz poznać, że ten, kto je robił, widział je na żywych ludziach a może i sam miewał na sobie, ale co większa nierównie, że widz uwierzyć może, iż każdy z tych rycerzy, gdyby wstał, to wstałby cały i żywy. Mówimy tu o tych głównie pomnikach, których nie uzupełniono dorabianemi sztukami podczas restauracyi w r. 1867.

Mimo blach zbroji i jej żebrowanych folg linia postaci jest płynna, żywa i anatomicznie słuszna, poza szlachetna i pełna spokoju, a zdaniem naszem dostojniejsza i wdzięczniejsza, aniżeli owa z podniesionem wysoko lewem kolanem, przyjęta przez Gucci’ego w pomnikach krakowskich a doprowadzona w posągu Batorego do niesmacznej przesady; w twarzach posągów znać choć niezawsze w zupełności osiągniętą ale zawsze szczęśliwie akcentowaną dążność do zindywidualizowania rysów, mają też realizm portretowy obok właściwej miary monumentalnej stylizacyi, są przekonywające; ręce modelowane bardzo starannie. Ale najpiękniejszym ze wszystkich zdał się nam oryginalną pozą, charakterystyką głowy i doskonałem traktowaniem włosów według dobrych wzorów, pomnik rycerza z pergaminem w prawej dłoni, wyobrażający niewątpliwie donatora wsi Borek i fundatora jednej z kaplic dawnego kościoła, Jana Swoszowskiego (fig. 62). Tu rzeźbiarz odstąpił od szematycznego ułożenia postaci z głową opartą na łokciu; w tej pozie jest więcej wyrazu i myśli niż w pozach reszty pomników; w układzie całego ciała, głowy i opuszczonych ramion tyle jest bezwładności, zmęczenia, odpoczynku spracowanego życiem człowieka i tyle sennego ukojenia, że chciałoby się powstrzymać głośniejszy oddech, aby starca tego nie zbudzić. Tam tych wszystkich z opartemi na ramionach głowami, czujnych choć śpiących —  strach budzić, bo się porwą do mieczów, tego budzić żal, bo mu tak trzeba odpocznienia. Niestety pomnik ten właśnie najbardziej był uszkodzony i najwięcej też ucierpiał przy restauracyi; brakło mu części nóg a w wielu miejscach były duże odpryski.

Atoli mimo wszystko, co powiedzieliśmy na pochwałę pomników z podziemi Dominikańskich, przyznać trzeba, że nie sprawiają takiego wrażenia, do jakiego i pomysłem i wykonaniem zdają się mieć zupełne prawo. Przyczyna leży niewątpliwie w tem, że przeniesione z miejsca, na którem poprzednio były, wyjęte z architektonicznej osady, postawione same dla siebie, bez tła i ram, z pewnością nie w tej wysokości, na jaką były obliczone, i nie w tem świetle, jakie mieć powinny, przestały być tem, czem były, a zanadto mało są tylko sobą i tylko dla siebie, aby mimo to działać mogły na widza. I w tem właśnie leży zasadnicza cecha tych dzieł a zarazem granica ich wartości. Wszystkie te pomniki — a co tu mówimy o nich, stosuje się w mniejszej lub większej mierze także do innych figuralnych dzieł rzeźby, o których w tej pracy piszemy — wszystkie te pomniki, jakkolwiek wchodzą już w zakres wielkiej sztuki, nie zdołały się jeszcze wyswobodzić z więzów sztuki stosowanej, dekoracyjnej. Jest to ostatni moment rzemieślniczy, który tkwi jeszcze w najdoskonalszym nawet z tych utworów dłuta. Działają one tylko na miejscu, w swojej architektonicznej osadzie, na swojej ścianie, w swojem ornamentacyjnem otoczeniu. Nie mają samoistności, jaką posiadać musi dzieło wielkiej sztuki, a nie mają tej samoistności, bo w autorach ich nie było jeszcze indywidualnego uczucia. Byli to mistrze doskonali, ale — cechowi.

Peryod powstawania we Lwowie najgłówniejszych pomników i rzeźb dekoracyjnych zakreśliliśmy już wyżej datami. Obejmuje on nie o wiele więcej nad pół stulecia, w każdym razie najwyżej lat 60 do 70. Wyobrażamy sobie, że cudzoziemscy, prawie wyłącznie niemieccy rzeźbiarze przybyli w obrębie tego czasu w kilku grupach do Lwowa i że członkowie każdej grupy zawitali tu bądź równocześnie bądź w krótkich odstępach czasu po sobie, powołani do wymienionych powyżej fabryk kościelnej i świeckiej natury, i to nietylko w samem mieście ale iw jego dość dalekim promieniu. Pierwsza grupa obejmywała zapewne oprócz najwcześniejszego we Lwowie Van Huttego, Henryka Horsta, Jakóba Trwałego, Jana Białego i zapewne kilku jeszcze towarzyszy „sztuki sztamieckiej“, ostatnia Jana Pfistera, Hanusza Scholza, Bloków i innych nieznanych nam ale mniejszego znaczenia pomocników. Van Hutte przybył najpierwszy, nie mamy jednak żadnej pewnej wskazówki, co powstać mogło z pod jego dłuta — domysł nasz, że wykonał pomnik bronzowy „Buczackiego" w katedrze, ma ostatecznie tylko wartość wszystkich podobnych domysłów. Z ostatniej grupy przybył najwcześniej Pfister, tak przynajmniej wypływa z dat archiwalnych, po nim Hanusz Seliolz i towarzysze, powołani prawdopodobnie specyalnie do kaplicy Boimów.

 Do celniejszych a może i najcelniejszych rzeźbiarzy z wcześniejszej grupy należał niewątpliwie Jakób Trwały, jak o tem świadczy dochowane dzieło jego dłuta. Dziełem tem jest pomnik grobowy w kościele Franciszkańskim w Krośnie, poświęcony pamięci matrony, której mimo tarczy z czterma herbami całkiem ściśle oznaczyć dziś nie można, którą jednak właśnie według herbów tych uważać należy za Kamieniecką z domu Sienińską. Na pomniku tym znajdował się jeszcze przed kilkunastu laty podpis artysty: Iacobvs Trwaly Leopoliensis Fecit

Dziś podpisu tego już nie ma: zatarto go czy też zakitowano przy restauracyi, której dokonano bardzo niefortunnie, przemalowawszy alabastrowe części rzeźby olejna farbą. Widział jednak ten podpis przed dwudziestu laty ówczesny konserwator pomników starożytnych i zanotował go w swojem urzędowem sprawozdaniu, widział go także bawiący właśnie około tego czasu wraz z wspomnianym konserwatorem prof. Władysław Łuszczkiewicz, który z okazy i tego pomnika trafnie zaznacza, jak daleko sięgało dłuto mistrzów lwowskich, mówiąc że „od Rymanowa rozpoczyna się czynność lwowskich artystów; marmury ustępują miejsca alabastrowi w dwóch odmianach: jasnym i ciemnym.“

Jak już nadmieniliśmy nieco wyżej, ani w bardzo fragmentarycznej księdze cechowej ani w zapiskach archiwalnych nie powiodło się nam odnaleźć rzeźbiarza tego nazwiska; widocznie nie należał do t. zw. mistrzów siedzących i albo nie miał żadnych spraw na ratuszu, albo co prawdopodobniejsza, załatwiał je pod własnem rodowem nazwiskiem, nie używając wcale cechowego przemianka, jakim niewątpliwie była owa nazwa: Trwały. Po tem, co już wiemy o czysto polskich imioniskach, nadawanych we Lwowie budowniczym i rzeźbiarzom włoskim i niemieckim, nie potrzebujemy przestrzegać przed przypuszczeniem, żeby to był Polak rodowity; tak jego jak i Jana Białego, o którym niżej będzie mowa, uważać trzeba za Niemców, członków tej kolonji rzeźbiarskiej, która w określonej już przez nas porze czynną była we Lwowie.

Pomnik krośnieński jest nagrobkiem ściennym a forma jego jest rodzajem wiszącej steli, uwieńczonej szczytem u góry a zamkniętej u dołu konsolowym kartuszem. W niszy ujętej w piłastry jońskie spoczywa na sarkofagu postać niewieścia z marmuru szaro-czerwonego w stroju matrony polskiej, z książką do modlitwy i różańcem w prawej opuszczonej dłoni, z głową opartą na lewem ramieniu. Nad architrawem podłużny kartusz z zawijanemi brzegami i owalnem pustem polem, podtrzymywany przez dwóch aniołów; na gzymsie w ząbki i wole oczy szczyt bogato artykułowany i ozdobiony, ujęty w dwie esowe konsole, z postacią Stwórcy w tympanonie i Chrystusem błogosławiącym na wierzchu. Na obu ukośnych gzymsosowaniach tympanonu geniuszki z palmami w dłoniach; na polu między esownicami tarcza czteropolowa z herbami Pilawa, Dębno, Abdank i Jelita, podtrzymywana przez trzech aniołów. Po obu bokach na górnym gzymsie posągi św. Jana i św. Marka Ewangelistów.

Całość pomnika daje nam miarę tego, co umiał i co potrafił taki członek „sztamieckiego cechu“ jeszcze przy samym schyłku XVI w., bo pomnik do tego czasu odnieść należy. Miara to więcej niż przyzwoita. Nie widać tu wprawdzie oryginalności ani indywidualnego artystycznego piętna, ale w układzie, w zastosowaniu form architektonicznych, w użyciu motywów ornamentacyjnych jest dużo zręczności i smaku. Z rzeźb figuralnych najlepszym jest posąg matrony; w układzie nie wychodzący po za tradycyjny szablon, ale poprawnie modelowany i nie pozbawiony monumentalnej stylizacyi, spokojny i do pewnego stopnia uroczysty w pozie. Draperye z małym kunsztem wykonane, ale mają jeszcze linię. Ornamentyka złożona z samych motywów późnego niemieckiego renesansu: fasetowanych kamyków, gałek, kartuszów — wstrzemięźliwą miarą swoją odbija korzystnie od przesadnej bujności, z jaką się spotykamy na fasadzie i ołtarzu kaplicy Boimów, chociaż nie ulega wątpieniu, że Jakób Trwały należał do tego samego grona lwowskich rzeźbiarzy, z pod których dłuta wyszła plastyczna dekoracya tej kaplicy i cały szereg alabastrowych ołtarzów lwowskich.

Fig. 65, Herb z ołtarza Szolcowskiego
Fig. 65, Herb z ołtarza Szolcowskiego
 

Fig. 66, Z ołtarza dłuta Jana Białego
Fig. 66, Z ołtarza dłuta Jana Białego

keyboard_arrow_up