고급검색 고급검색
KAWIARKA
ŚPIEWACZKA
CHEMIK
NARADA PRAWNA
UTARCZKA JAZDY
SZCZWANIE NIEDŹWIEDZIA
GERARD DOW
KRAJOBRAZ ZIMOWY
LUTNISTKA
SZYNK WIEJSKI
SZWACZKA
FRANZ MIERIS
N. PANNA Z DZIECIĄTKIEM
WYJAZD NA ŁOWY
GRACZE
WRÓŻBIARKA
DAWID Z GŁOWĄ GOLIATA
ADRYAN VAN OSTADE W PRACOWNI
BAKAŁARZ
METZU Z ŻONĄ
KARCZMA HOLENDERSKA
PRZEGLĄDANIE JAJKA
ESTERA I ASWERUS
TRĘBACZ
KORONKARKA
KRAJOBRAZ
KURY I JASTRZĘBIE
MAGDALENA
ŻONA PUTYFARA
GODY W KANIE GALILEJSKIEJ
DAMA W ATŁASOWEJ SUKNI
KARCZMA NIDERLANDZKA
MAGDALENA
DAMA PRZY KLAWIKORDZIE
DZIECI KAROLA I-go
KLASZTOR
SATYRY I NIMFY
UCIECZKA DO EGIPTU
GROSZ CZYNSZOWY
CHRYSTUS PROWADZONY NA GOLGOTĘ
CHRYSTUS I ŚW. MATEUSZ
POLOWANIE NA LWA
TRZODA
MARYA Z CHRYSTUSEM
POSEŁKA
WIDOK ZIMOWY W HOLANDYI
LOT Z CÓRKAMI
CÓRKA REMBRANDTA
WIECZÓR
DANAE I DESZCZ ZŁOTY
BRACIA
KURNIK
UCZTA ASWERUSA
CHRYSTUS W CIERNIOWEJ KORONIE
BYDŁO
WYRYWANIE ZĘBA
MAGDALENA
GOTOWALNIA
KURNICZKA
OBÓZ
JEZUS
PRZEWÓZ
SCENA ŁOWIECKA
GERARD DOW
ABRAHAM I AGAR
MATKA Z DZIECKIEM
ZABAWA WIEJSKA
REMBRANDT Z ŻONĄ
PORTRET NIEZNAJOMEGO
ŚWIĘTA CECYLIA
ODRZUCONA PROPOZYCYA
POLOWANIE NA DZIKA
CÓRKA REMBRANDTA
FAMILIA ŚWIĘTA
TRĘBACZ
DZIEWCZYNA CZYTAJĄCA
MARYA MEDICIS
ZŁOŻENIE CHRYSTUSA DO GROBU
SFORZA, KSIĄŻE MEDYOLANU
SYMEON W ŚWIĄTYNI
ŻOŁNIERZE RZYMSCY
MAGDALENA
ŚWIĘTA FAMILIA
CHORA NIEWIASTA
KAROL I KRÓL ANGIELSKI
CÓRKA HERODYADY
STAJNIA
ZUZANNA W KĄPIELI
DENTYSTA
UCZONY
POŁÓW RYB
UCIECZKA DO EGIPTU
TRWOGA
SEN JAKÓBA
PRZĄDKA
GOSPODA HOLENDERSKA
WENECYA
PRÓBA MUZYCZNA
SYNOWIE RUBENSA
MARCIN ENGELBRECHT
KOTLARZ
SPOCZYNEK W UCIECZCE DO EGIPTU
KUŹNIA
ŚWIĘTY JERZY
WYCIECZKA
LIST URYASZA
AMOR
MADONA
RYBIARKA
JAKÓB I RACHELA
ŚWIĘTY SEBASTYAN
JÓZEF I JAKUB
ZABAWA WIEJSKA
MADONA
TARAS
FAJCZARZE
NIMFY
MADONNA SYXTYŃSKA
ECCE HOMO
BYDŁO
NARODZENIE JEZUSA CHRYSTUSA
PORTRET SALVATORA ROSA
POLOWANIE NA JELENIA
NAJŚWIĘTSZA PANNA
PRZEKUPKA
PUSTELNIK
POLOWANIE
KURNICZKA
WERONA
KRAJOBRAZ
KLASZTOR
WIDOK DREZNA

SCENA ŁOWIECKA


Scena łowiecka
Scena łowiecka

FILIP WOUWERMANN.

(Na drzewie, 1 stopę 3 cale wysoki, 1 stopę 6 cali szeroki.)

W miejscu gdzie stara Flandrya przytyka do Francyi, w mało zamieszkanej, ale malowniczej okolicy, wśród lasów i wzgórzy, stal dawny zamek dokoła otoczony zaroślami.

Od niepamiętnych czasów zostawał on, wraz z gruntami na kilka mil rozległemi, w posiadaniu panów de Bopres. W ojna wytępiła szeregi tego szlachetnego rodu, a ostatni jego potomek Castrę Teofil de Bopres, umierając w dziewięćdziesiątym roku życia, pozostawił jedyną dziedziczką najmłodszą wnuczkę, Dianę de Bopres, o siedmdziesiąt lat młodszą od niego.

Diana objęła tę rozległą, spuściznę w bardzo niespokojnych i zmiennych czasach. Nie bała się przecież gromad koczujących żołnierzy, ani francuskich ani niderlandzkich, nie miała bowiem skarbów, które wabiły tych grabieżnych panów. Zamek Bopres, jakkolwiek szanownemi i bardzo malowniczemi murami opatrzony, padał przecież w zwaliska. Właściwy tylko dom mieszkalny lepiej był zachowany, a Diana tern tylko siedzibę tę upiększyła, że starodawne, odwieczne mury kazała pobielić. Wewnątrz dom ten, pełen niskich, małych komnat, pół-okrągłych izb i sal wielkich, był wygodny. Nie wielką wszakże była osada zamkowa, bo prawie cały zamek stał pustkami.

Diana de Bopres nie miała żadnych krewnych, a na nieszczęście swoje, żyć musiała w nieprzyjaźni ze wszystkiemi sąsiadami, skutkiem nieskończonych procesów, które dziad jej toczył ze szlachetnemi a bogatemi rodzinami z sąsiedztwa. Żyła przeto samotna i opuszczona, tylko od czasu do czasu napastowali ją różni wichrzyciele, których odwiedziny przywodziły ją do rozpaczy.

Z początku, Diana płakała na swoją samotność, opuszczenie, i bała się w zamku, który od dawna „sowiem gniazdem” przezwała. Ale człowiek do wszystkiego nazwyczaić się może. I Diana też zapomniała, że mieszkanie jej wszyscy pomijają, że to smutna siedziba dla młodej, pięknej i szlachetnego rodu dziewicy. Nie myślała już o tern, że jedyną płci żeńskiej istotą, oprócz niej, w Bopres, jest wierna Genowefa, pokojówka, klucznica, garderobiana, kucharka, ogrodniczka i praczka zarazem, i że ta, pomimo nieocenionych przymiotów, niesłychanie jest gruba, brzydka i głupia; rzadko nawet przychodziło jej do głowy, że nie ma najmniejszej opieki, bo męzka załoga zamku składała się ze starego Strzelca i na wpółgłupowatego kmiecia.

Te wszystkie myśli od dawna już nie trapiły Diany, bo jedna władała nią namiętność. Nie kochała się przecież. Byłoby to zresztą dość trudnem, bo kiedy przebiegła w myśli dotychczasowe życie swoje, to nie mogła sobie przypomnieć, czy widziała kiedy młodego, pięknego i zgrabnego rycerza, prócz nieszczęśliwego brata swojego, który wyszedł na wojnę i w pierwszej zaraz zginął bitwie. A strzelec jej Piotr, ogorzały od słońca, pyzaty i brudny, nie mógł sobie rościć żadnej pretensyi do piękności.

Diana więc namiętnie lubiła polowanie. Mieszkańcy zamku Bopres w zimie, po śmierci dziewięćdziesięcioletniego Teofila, ujrzeli nader groźnego wierzyciela, który zuchwale do nich się dobijał;—wrogiem tym był głód.

Piotr wprawdzie podjął się wygnać tego nieproszonego gościa. Ale chociaż poczciwy starzec co dzień trudził się i pilnie pracował, ciężko mu jednakże przychodziło dostarczać zwierzyny na wyżywienie zgłodniałych zamku mieszkańców. Potrzeba mu było koniecznie pomocy, a gdy daremnie namawiano ku temu chłopaka z pobliskiej wioski, piękna dziedziczka Bopres sama postanowiła, przyciśniona potrzebą, wziąć się do szlachetnych łowieckich trudów.

Piotr wyszukał w lamusie stare siodło damskie, ponaprawiał je i wystosował jak mógł najlepiej. Osiodłał i wyprowadził na podwórzec zamkowy ciemno-gniadego konia, dla swojej pani, i przyniósł łowiecką lekką strzelbę nieboszczyka dziadka, użyć się jeszcze dającą. 

Tak wyszykowana panna de Bopres, w piękny jesienny poranek wyruszyła z zamku, z brzydkim Piotrem, pełna nadziei i radości, a wieczorem powróciła z łupami; bo chociaż cały nabój wystrzeliła w ulubionego ogara poczciwego Piotra, to znów mimowolnie napędziła na niego jelenia, którego on niechybionym strzałem powalił na ziemię. Nie lękała się już strzelać z fuzyi, a celowała tak trafnie, że stary Piotr płakał z radości i podziwienia. Codzień jeździła z gończemi psami, przez lasy, bagna i wertepy, zręcznie tropiąc zwierzynę, i nieraz w noc jasną, księżycową, wieśniacy pogranicznych wiosek słyszeli strzały Diany de Bopres. 

Rychło też w całej okolicy Diana zasłynęła jako niepohamowana w namiętności do jeżdżenia i polowania. Cieszyła się z tego, kiedy jej to opowiadała stara Genowefa, wróciwszy od krewniaków o kilka mil drogi mieszkających— ale w nieznane sobie dotąd popadła zniechęcenie, gdy stara powtórzy a przezwiska dawane Donnie Dianie. Nazywano ją bowiem biedną albo obdartą łowczynią, a gwardyan sąsiedniego klasztoru, który Diany nigdy w życiu nie widział, nazwał ją za to, że nigdy do kościoła niecho zi a, bezbożnicą i szaloną, opętaną amazonką.

Diana nigdy jeszcze nie płakała tyle co tego wieczora. Teraz dopiero pojmować zaczę a nęc zę swoją i to, że dotychczasowe życie jej było strasznie smutne i mizerne, a młodzieńczy zapał do piękności przyrody, świeże gaje, rącze jazdy i łowy, nie koniecznie zastępowały urocze rozkosze, jakich używały inne szlachetne dziewice, po książęcych dworach, albo też w pysznych, bogatych grodach Belgii. Diana była ukształconą, a nawet możnaby ją uczoną nazwać, tak doskonale wprawiła się w łacinę przy starym dziadku swoim.

Nieboszczyk Bopres posiadał dużo i dobrych książek, a młodzi potomkowie tego rodu, którzy piastowali zaszczytne godności w Paryżu, Londynie i na cesarskim dworze w Niemczech, zwykle przysyłali do rodzinnego zamku lepsze dzieła tchnące wytwornością i wabnością, opisujące miłostki i zabawy modnego świata z owych czasów. Diana, zostawszy samą, wiele godzin spędziła nad książkami, aby się dowiedzieć jak też to dzieje się na nieznanym jej świecie, a fantazya jej na tej tkance nieraz osnowała awanturnicze, świetne i romansowe przygody Jednakowoż namiętność do polowania zawsze przemagała, i nicby ją skłonić nie mogło do opuszczenia starego zamku Bopres.

Lecz po rozmowie z Genowefą tego wieczora, jedna i nieodbita niczem myśl trapić poczęła Dianę, to jest, żeby się jakimbądź sposobem wydobyć ze starego zamczyska. Wnet jednakże postrzegła, że ku temu nie dość jest woli jej i chęci, i że świetne marzenia nic tu nie pomogą. Nie było w jej mocy zmienić to smutne położenie.

Sprzedać zamek Bopres było niepodobna, bo któżby jej przyzwoitą dał cenę, w czasach kiedy pieniądze osobliwością były, a nawet niemieccy, francuscy i niderlandzcy żołnierze, którzy temi stronami często przeciągali, nie mieli pieniędzy, chociaż brali je wszędzie, jak i gdzie się zdarzyło. Prawda, że Diana mogłaby za byle co zbyć zamek, i przenieść się na jakiś czas do którego miasta. Ale natenczas czekałaby ją ostatnia nędza, bez żadnego ratunku, przy której teraźniejsze ubóstwo niczem było.

Ze Dianie na wdziękach nie zbywało, wiedziała to z ogromnie wielkiego, ale od starości zczerniałego zwierciadła. Smagła jej i kształtna kibić, bogate ciemne włosy, świeża cera nadobnej twarzy i błyszczący promień niebieskich oczu, najsurowszego rozbroiły sędziego. Dumna ale swobodna postawa, składne i szykowne członki, rozwinęły się cudnie wśród świeżego lasów powietrza. Ale książęcą tę postać osłaniały podarte szaty, i wraz z Genowefą, płakała nad starą, ciemną amazonką, która tak się podarła, że naprawić ją było już niepodobna. Tego więc jeszcze wieczora wzięła się do pilnego przeglądu garderoby, pozostałej po babce, matce i starych ciotkach, ale pokazało się bardzo wątpliwem, ażali z tych zleżałych, niegdyś arcy-świetnych szczątków, da się zrobić choć jedna znośna suknia dla spłakanej Diany.

Zrażona jednym wyrokiem świata, biedna dziewczyna me mogła się opędzić przed myślami, które ją gwałtownie opanowały. Chciała być ubrana, jak przystało jej godności, tak, żeby nikt zarzucić jej nie mógł ubóstwa ubioru.

Po długich naradach z Genowefą, do których i Piotra przyzwano z głosem doradczym, wynaleziono nareszcie środek dostania pieniędzy, bez narażenia się na wielkie straty. Z zamkiem Bopres graniczył margrabia Albata, rodem hiszpan, który tu kupił sobie włości. Stary pan zamku Bopres od piętnastu lat może procesował się z tym szlachcicem, a sprawa ta stanowiła najmilszy przedmiot rozmowy dziadka z Donną Dianą.

Rzecz szła o lasek przytykający do posiadłości margrabiego Albata, znany w okolicy pod nazwą Kontrowersowego gaju. Diana zamierzyła tedy sprzedać ten las hiszpanowi, który tak uporczywie i namiętnie dobijał się o jego posiadanie.

Diana nigdy nie widziała margrabi d’Albala, ale dla tego właśnie odważyła się na przedstawienie mu swojego zamysłu. Z wielką sztuką i trudem Diana z Genowefą ułożyły jakie takie ubranie, i Diana po raz pierwszy zakosztowała przyjemności, że się ujrzała w zwierciedle w przyborze wielkiej damy, Genowefa upiętrzyła pani swojej wysoką fryzurę, a zaraz potem Diana siadła na koń, wzięła ze sobą wiernego Piotra i ruszyła kłusem do pałacu margrabiego.

Kiedy niezwyczajna ta kalwakada stanęła na dziedzińcu hiszpana, wnet wszystkie drzwi i okna napełniły się ludźmi. Liczna służba wysypała się przed dwór, przypatrzyć się nowo-przybyłym gościom, a swywolni paziowie pokazywali sobie palcami zabawną figurę Piotra i dziwne stroje Diany. Piotr jednak, nie tracąc miny, zsadził panią swoję, przywiązał konie, i szedł za Dianą,trzymając wierną strzelbę w ręku na pogotowiu.

Markiz sam wyszedł przed ganek na przyjęcie gościa. Był to człowiek lat około piędziesięciu, rysów wybitnych, prawdziwie hiszpańskiego szczepu. Miał na sobie pyszne futro, na którego widok Diana smutnie westchnęła, wspomniawszy na nędzę zamku Bopres.

Albala wcieloną był grzecznością. Diana ofiarowała mu sprzedaż lasku kompromisowego, a on najchętniej przyjął ofiarę, lubo mu nietyle o las, co o prawo jego chodziło. Pani zamku Bopres natychmiast otrzymała dość znaczną summę, w dobrych złotych dukatach, i zaproszenie żeby choć dzień jeden zabawiła w domu Albali. Margrabia nie miał żony; niezmiernie upodobał sobie gościa swego, i najuprzejmiej to wyrażał. Diana radowała się także, bo jak sama przyznawała, nigdy jeszcze nie wiodła tak przyjemnej rozmowy. Margrabia podał jej rękę, oprowadził po swoim pałacu, pokazał bibliotekę bogatą i doborową galeryę obrazów, po większej części hiszpańskich malarzy. Diana nie wychodziła z podziwu; bo chociaż na zamku Bopres było mnóstwo portretów, w pancerzach i kirysach, w długich łokciowych kryzach i włosach jak wieża podczesanych wysoko, nigdy przecież nie uczuła oczarowania i uroku, jaki wywierają arcydzieła mistrzów, pyszne i pomysłem i kolorytem. Ale Diana z większym zachwytem jeszcze oglądała cieplarnię Albali, gdzie rośliny podzwrotnikowe rozwijały się z całym przepychem bogatej wegetacyi. 

— Jakże szczęśliwym jesteś, panie margrabio! zawołała Diana

— Szczęśliwym! odparł hiszpan z wyraźnem zadziwieniem. Czyż naprawdę mniemasz, Donno Diano, iż można być szczęśliwym, tak samotne i nudne prowadząc życie jak moje?

— I ja, panie margrabio, samotnie żyję w Bopres, daleko nawet samotniej jak pan, a jednakże za nieszczęście tego nie uważam.

Albala uśmiechnął się przebiegle. 

— Czy wolno zapytać ile lat liczysz sobie pani?

— Zaczynam dwudziesty.

— Trudno się nudzić i zrzędzić w dwudziestym roku. Lecz gdy dwa razy tyle pożyjesz w Bopres, moja cudna pani, to pojmiesz wtedy i przyznasz, że miałem słuszność.

— Czterdzieści lat! ależ to starość, zawołała Diana.

W tej chwili poznała czego jej właściwie nie dostaje w życiu; poczuła się kobietą, stworzoną do miłości i kochania, i z zabobonnym strachem odtrąciła myśl, że kiedyś może być tem, czem były nieboszczki jej ciotki; swarliwą, przesyconą i nieznośną starą panną. 

Albala odprowadził Dianę spory kawałek, aż do romantycznego miejsca, już na Diany gruncie. Wskazała na krynicę, jak brylanty czystej błyszczącej wody, na siedzenie pod krętym cisem i rzekła. Widzisz margrabio, tu jest najulubieńsze mi miejsce, i nie ma dnia żebym go nie odwiedziła. Przyznaj, że trudno znaleźć piękniejszą i cudowniejszą okolicę. 

Albala zamyślony, spojrzał na Dianę, potem na krajobraz. Od pewnego już czasu milczał. Teraz odpowiedział w roztargnieniu:

— Ulubione ci to miejsce, pani? Chociażby się w najodleglejszym kącie świata znajdowało, nazwa - bym je czarownem. Jeżeli mi Bóg szczęścia udzieli, to pani często mnie tu widzieć będziesz, bo odtąd to miejsce będzie celem codziennej przejażdżki mojej.

Albala powiedział to, tak szczególnym tonem, że Diana pytająco spojrzała na niego. On zaś nacisnął tylko na oczy czapkę, spiął konia ostrogami i zniknął jak strzała.

Od tej pory Albala nie mógł usiedzieć w domu. Co dzień jeździł do krynicy, i dość często, na wielką radość swoję, spotykał tam piękną sąsiadkę. Zwykle margrabia pytał kiedy ją znów obaczy, a schadzki nigdy dłużej nad dwa dni nie odkładano. Szczęśliwym był Albala, bo serce jego płonęło potężną, niezłomną i nieuhamowaną miłością.

Diana w pewnym względzie jeszcze szczęśliwszą była; nie trapiły ją bowiem troski i obawy groźnego nieszczęścia, które nurtowały pierś margrabi; cieszyła się i radowała, jak młoda dziewczyna, tern, że piękne ma suknie i pysznego konia, którego jej margrabia podarował, a nadto, obcowanie z wysoko ukształconym człowiekiem, którego całą myślą było przypodobać się Dianie, napawało ją czystą i nieznaną jej zupełnie roskoszą.

Od razu jednak zniknął ten cudny sen, i Diana poczęła się niepokoić i kłopotać, następny list odebrawszy od Albali: 

„Droga Diano! 

Pierwszego dnia, w którym cię ujrzałem, nazwałaś mnie szczęśliwym, lubom wtedy najdotkliwiej uczuł jak życie moje smutne jest i puste. Sprawdziło się przeczucie, że ty, Diano, nieznośne położenie moje uczynisz mi jeszcze przykrzejszem. W krótkim czasie znajomości naszej tyle przecierpiałem, że ani dłużej milczeć już niepodobna. Otwarcie przyznaję, co tylokrotnie mi się z ust wyrwało, chociaż nie raczyłaś baczyć na znaczenie wyrazów moich.

Kocham cię, Diano, a siłę uczuć moich poznać możesz z tego,że poważam się wyznać ci to uczucie. Jestem dwa razy starszy od ciebie, a w porównaniu z kwitnącą pięknością twoją, jestem walącą się ruiną. Ale i to wiem, że pewno nikt lepiej nie ocenił pięknej duszy twojej, że nikt zupełniej nie może poświęcić ci całej swojej istoty, jak ten, który z nieugiętą i zimną pokochał się rozwagą. Wiem, że tyle bogaty jestem duchem i sercem, iż ci potrafię zapewnić szczęście całego życia. 

Raczże wysłuchać dotychczasowego przyjaciela, którego rad jak ojca słuchałaś; daj ucho słowom serca jego! Rozważ, czy możesz zostać żoną moją? Nigdy, przenigdy żałować nie będziesz słowa, które mnie z tobą połączy Nie wyrzekam się nadziei lubo mnie jakaś niewysłowiona trwoga ogarnia.

Za trzy godzin oczekuję odpowiedzi; i albo ujrzysz mnie na wieki u nóg swoich, albo na zawsze zniknę z tego zakąta ziemi.

„Juan d'Albala y Storda”.

Wystrojony bogato paź, czekał na odpowiedź. Nie!— rzekła Diana stale i głośno, wyszedłszy z zamyślenia.

— Szlachetna pani jaką odpowiedź udzielić raczysz panu margrabi? zapytał paź pokornie.

— Odpowiedz mu, zawołała Diana z roziskrzonemi oczyma, że kto przyjaźni nadużywa dla samolubnych celów, pogardy jest godzien.

Paź skłonił się i odszedł. Margrabia czekał na niego tuż koło zamku Bopres. —I cóż przynosisz?

Zaledwie groźbami zmusić zdołał pazia do powtórzenia wzgardliwych słów pani zamku Bopres Albala nic nie odpowiedział, ale gniewem zakipiało mu serce.

Południowa jego i zapalczywa natura, objawiła się całą siłą i poprzysiągł zemstę. Ale miłość gorąco jeszcze płomieniała i tłumiła w nim zemsty podszepty.

Niedługo namyślał się margrabia. Pomszczę się, ale miłość sama zemstą mi będzie, szemrał rozjątrzony, zdradzieckie układając plany. 

Margrabia zniknął nagle z tej okolicy, i krążyła powszechnie wieść, że pojechał do Hiszpanii. Diana swobodniej odetchnęła, ale w kilka zaraz dni Albala nabawił ją takiej trwogi, jakiej nigdy jeszcze w życiu nie doznała. O godzinie trzeciej z rana, pod zamkiem Bopres ozwały się psy gończe, i Dianę ze snu zbudziły.

Pięciu ludzi, starannie zamaskowanych, niezadługo potem weszło do sypialnego jej pokoju i nie bacząc na skargi i opór, na wpół zaledwie odzianą Dianę porwali, wyprowadzili gwałtem na dziedziniec zamkowy i wsadzili do powozu. Diana słyszała krzyki Genowefy, przekleństwa Piotra w stajni, którego potem zakneblowano i żałosne psów wycie.

O ile Diana zmiarkować mogła, zbrojni rabusie jechali ku zamkowi margrabiego.

Nie posiadała się z gniewu, gdy ochłonąwszy nieco, wspomniała kto możebyć sprawcą tej łotrowskiej zasadzki. Okienko w tyle karety nie było zabite. Wyjrzała więc przez nie i zdało się jej,że margrabia jedzie za powozem, niby w tylnej straży. Diana wybiła okienko i zawołała przenikliwym głosem:

— Panie d’Albala! Panie margrabio! Poznałam cię! Wstydź się takiej nikczemności!

Zuchwały margrabia nie zmieszał się takiem wołaniem; ale zafrasował się nie pomału, gdy dwaj jeźdźcy, którzy przodem jechali, cwałem powrócili, i z jakąś trwogą coś mu oznajmili. 

Diana bez tchu padła na siedzenie, ale tyle potrafiła łzy ukoić, że przez szparę ubocznego okna powozu zobaczyć mogła co się zewnątrz działo.

W tem miejscu krzyżowały się drogi. Z bocznej pędem wyskoczyło czterech jezdnych. Na czele ich jechał piękny, młody cabalero, na spienionym gniadym koniu. Odsunął kapelusz z czoła, a długie włosy jego z wiatrem igrały, śpiewał on jakąś starą piosnkę hiszpańską. 

Zatrzymał się wtedy rycerz przed zamaskowanymi. Z zadziwieniem spojrzał na tę straż obok szczelnie zamkniętego powozu. Potem dobył długi toledański rapir, i podjechał z trzema towarzyszami.

Mui Seńor mio! zawołał do tego którego Diana miała za margrabię d’Albala, i po francuzku zapytał: Czy wolno mi wiedzieć, dla czegoście panowie tak wcześnie, i to na wsi, karnawał zaczęli? 

— Któż pan jesteś? 

— Enriquez Sancho d’Albala! zawołał młodzieniec, a imie to zapewnie słynie w tej okolicy, bo je nosi mój stryj, dziedzic rozległych włości. Ale co tu wieziecie w tej karecie, seńores, bo mi jakoś podejrzaną macie minę ....

Zapytany nie odpowiedział nic. Diana wtedy zaczęła krzyczeć z całej siły, a młody kabalero dotarł do samego powozu.

— Otwórzcie ten powóz, zbójcy! krzyknął rozkazująco. A gdy strzegący powozu z dobytemi mieczami rzucili się do niego, dobył pistoletu i wystrzelił.
— Tym razem konia tracisz; ale druga kula pewno cię nie chybi, amigo, zawołał młody hiszpan.

— Za mną! zawołał jeździec, z tyłu powozu stojący, i z hufcem swoim zapuścił się w głąb lasu. 

Enriquez d’Albala uwolnił brankę, a dowiedziawszy się od niej całej historyi, cieszył się,że ją uratował. Jeden z jego służących siadł na kozioł, a on sam obok Diany, w powozie.

W półtory godziny Diana stanęła w zamku Bopres. W tej krótkiej drodze serce biedna utraciła. Zasmuciła się niezmiernie, gdy ją Enriquez pożegnał i odjechał do stryja. Diana nie ukrywała przed nim kogo oskarża za sprawcę tej niesłychanej napaści. Enriquez odjechał z przyrzeczeniem, że rychło powróci. 

Tego samego dnia Diana odebrała bilecik, ręką d’Albali pisany: „Kochana Diano, którą niezadługo córką nazywać będę, przebacz i milcz; przyjdź do ulubionej ci krynicy, a starać się będę usprawie iwie się i wynagrodzić wyrządzoną ci krzywdę. Enriquez jest blizkim krewnym moim; wie co zaszło. Przyje dzie tam ze mną. Wierzaj, że Hiszpan, chociaż da się czasem owładnąć namiętności, zawsze tyle jest szlachetny, że pokrzywdzonemu wszelką sprawiedliwość przyznaje. 

„D'Albala”

Wahała się Diana, i zwołała na radę Genowefę i Piotra. Diana więc wystroiła się jak tylko mogła i siadła na koń. Przybywszy do krynicy, z Genowefą i Piotrem, zastała już tam margrabiego z kilku ludźmi. Nim jeszcze dojechała do miejsca, paź nalewał już kielich pozdrowienia. Lękając się nowego jakiego podstępu, Diana powiedziała, że nie pija nigdy wina, a Genowefa nachyliła się do krynicy, żeby w dzbanek czerpnąć wody. Piotr, trzymając nabitą strzelbę przed siodłem, stał na koniu z tej strony krynicy, ażeby panią swoję zasłaniać od wszelkiej niespodzianej napaści. Sam margrabia zesadził Dianę z konia i poprowadził ku krynicy, a pokazując w krzakach Satyra, powiedział:

— Najlepszy posąg z ogrodu kazałem tu postawić, jako znak mojego szaleństwa, żeby mi je codzień przypominał.

W tej chwili ozwał się tętent pędzącego konia. Diana zatrwożona, obejrzała się dokoła. Enriquez d’Albala stanął tuż przed nią i zeskoczył z siodła. Margrabia wziął za rękę swojego synowca, i przedstawił go Dianie.

— D’Albala miał cię posiadać, pani! zawołał stary; szczególnym obłędem przyszło mi do głowy, że ja mam być tym d’Albalą. Ale ten oto jest prawdziwy… Czyż Diana de Bopres odrzuci wybawcę swego i dziedzica całego mojego mienia?

Diana lękliwie skinęła głową. Zabrzmiały łowieckie rogi, i jakby czarodziejstwem wyszli słudzy ukryci w lesie, zastawili stoły jedzeniem i winem, a okoliczna szlachta zjechała się, winszować szczęścia młodej parze.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new