고급검색 고급검색

1794 - 1817


 W listopadzie 1794 r. ponury transport odchodził z Polski na północ. Dwanaście tysięcy rozbrojonych żołnierzy z oficerami i pojmanym w niewolę sztabem generalnym, szło w głąb Rosyi pod silną strażą moskiewskich bagnetów. Osobno, w karecie - wyczerpany z sił, okryty ranami, chory - jechał więzień imperatorowej, Tadeusz Kościuszko. Historya dopełniła miary straszliwej ironii. Najszlachetniejszy z ludzi współczesnych, »bohater dwóch światów«, człowiek »którego cnoty należały do całej ludzkości«, był wieziony pod strażą rosyjskiego żołdaka, niebawem zaś miał stanąć jako jeniec przed zgrają petersburską, niegodną zmieść prochu z jego obuwia. A równocześnie, nad Wisłą, tryumfowało zwierzę w ludzkiem ciele, człowiek-potwór, nikczemny i dziki, z piętnem mordercy dzieci na czole, splamiony pospolitą zbrodnią, której żaden wybieg nie zdoła ująć ani odrobiny ohydy. Ujęcie polskiego bohatera wydawało się rzeczą tak niemożliwą nawet prostemu ludowi, że wiozący go Chruszczow urządzał umyślne postoje dla naocznego pokazywania jeńca tym, którzy nie wierzyli w jego pojmanie. I trzeba przyznać słuszność Niemcewiczowi, który oburzony tym barbarzyńskim pomysłem, zapisał w swym pamiętniku, że »dotychczas widziano, jak ludzie wystawiali dzikie zwierzęta na widowisko, tu dzikie zwierzę pokazywało człowieka«.

Przybyto do Petersburga. Kościuszko zamknięty został w osobnej celi więziennej w twierdzy petropawłowskiej. Rany, odniesione pod Maciejowicami, zagoiły się niebawem, lecz w duszy pozostała rana dotkliwsza i nigdy niezabliźniona, zadana straszliwym grotem, jakim był upadek sprawy narodowej i ostateczny rozbiór kraju.

Car Paweł I. uwalnia Kościuszkę z więzienia, wedle współczesnego sztychu malarza Orłowskiego (z fotografii J. Kriegera w Krakowie).
Car Paweł I. uwalnia Kościuszkę z więzienia, wedle współczesnego sztychu malarza Orłowskiego (z fotografii J. Kriegera w Krakowie).

Jeśli całą Polskę napełniła goryczą największa z klęsk, jakie mogą ugodzić w żywy naród, jakże musiało cierpieć to wielkie i miłujące serce w głuchej celi więziennej! Dwa lata trwała ta trawiąca męka samotności. W r. 1796, w rok po ostatniej grabieży ziem polskich, umarła najplugawsza z kobiet na tronie, morderczyni własnego męża: Katarzyna II. Na tron rosyjski wstąpił Paweł I, więziony dotąd przez matkę, znienawidzony przez nią i nawzajem nienawidzący jej. Przy całym swym despotyzmie Paweł nie był pozbawiony szlachetnych popędów. Pierwszym czynem jego panowania było uwolnić Kościuszkę.

Dnia 15 listopada cesarz rosyjski ze starszym synem Aleksandrem i świetnym orszakiem zajechał przed gmach więzienny. W drzwiach celi powiedział: »Przyszedłem, generale, aby ci wolność przywrócić«. Poczem zaczęła się owa sławna rozmowa, w której car Rosyi rzucił policzek całemu otoczeniu swemu, wyznając, że »pierwszy raz zdarza mu się mówić z obywatelem, który prawdziwie ojczyznę kocha« i nawzajem wysłuchał wynurzenia Kościuszki, iż zniszczenie Polski było nietylko »przeciw wszelkiej słuszności, ale przeciwko prawdziwym interesom samej Rosyi«. Paweł czuł się do głębi poruszony widokiem i słowami wielkiego więźnia. »Jestem prawdziwym przyjacielem WPana i pragnę, abyś wzajemnie był moim«. To były pożegnalne wyrazy cesarza. Odtąd Paweł odwiedzał często Kościuszkę, na rozmowach z nim strawił niejedną godzinę i na jego prośbę uwolnił z twierdz i z Sybiru 12.000 żołnierzy polskich.

Odzyskawszy wolność, postanowił Kościuszko udać się do swojej »drugiej ojczyzny«, Ameryki. Obowiązek nakazywał pożegnać przed odjazdem Pawła, który objawił wobec niego tak wiele przychylności. Odbyło się to pożegnanie w niezwykłych warunkach. Kościuszko przybył do pałacu cesarskiego w mundurze generała amerykańskiego. Był jeszcze chory, osłabiony. Z trudnością stawiał nogę zranioną pod Maciejowicami. Cesarz pamiętał o tem. Przy wejściu do pałacu kilku paziów czekało z poruszanym na kołach fotelem - Katarzyny II. Przez szereg komnat zapełnionych urzędnikami dworu, gwardziści dworscy zawieźli go do pokoju sypialnego, gdzie zgromadzona była cała rodzina cesarska. Paweł I przyjął Kościuszkę serdecznie, bez ceremoniału urzędowego, wzruszona carowa prosiła o darowanie sukmany krakowskiej, w której był wzięty do niewoli, od siebie zaś ofiarowała szereg kosztownych podarków. Niepodobna było odmówić przyjęcia. Wielcy książęta i wielkie księżniczki ubiegali się nawzajem w uprzejmościach i prosili o pisywanie listów. Dygnitarze dworscy »zżymali się ze złości i zawiści«. Wszystko to było niesłychane. Potężny imperator Rosyi, składający z całą rodziną hold swojemu jeńcowi wojennemu - to mogło słusznie oszołomić niewolników, składających orszak cara. Było w tem istotnie coś olśniewającego.

Olśnionym nie był tylko jeden człowiek: Kościuszko. Jego prosta natura czuła się obcą wśród blasku dworskiego. Jego uczucia polskie i przekonania wolnościowe kładły nieprzebytą zaporę pomiędzy nim a samowładnym monarchą, w którym mimo wszystko widzieć musiał zaborcę swej ojczyzny.

Na zaszczytach nie zależało mu nigdy. Widzieliśmy, z jak nieporównaną prostotą uchylił się po obronie Warszawy od zaszczytu nierównie większego, niż ten, który go teraz spotykał. Wówczas pochylał się przed nim majestat nie jednego człowieka, lecz całego narodu, gotowego sypać kwiaty pod jego nogi, kłaść wawrzyny na czoło, budować łuki tryumfalne. Nie chciał tego wszystkiego. Więc wobec hołdu, składanego przez rodzinę carską, zachował tylko zwykłą uprzejmość, nakazaną przez względy towarzyskie.

Z uczuciem ulgi żegnał Petersburg. Nazajutrz po posłuchaniu d. 19 grudnia 1796 r. z Niemcewiczem, który ofiarował się towarzyszyć mu do Ameryki, wyruszył w drogę przez Szwecyę i Anglię do Stanów Zjednoczonych. Podróż ta zamieniła się jakby w pochód zwycięski. W Finlandyi zatrzymał się w mieście stołecznem Abo. Gazeta miejscowa notowała ten fakt słowami: »Miasto nasze jest dumne, że chociaż chwilowo będzie gościną jednego z największych mężów wieku naszego«. Urządzono uroczystość, po której wygłoszona była wielka i kwiecista mowa, porównywująca Kościuszkę z bohaterami starożytności. Płomienniej jeszcze wyraziło się to uwielbienie w Sztokholmie. Do mieszkania znakomitego Polaka cisnęli się dostojnicy państwowi i znakomici obywatele, malarze prosili o pozwolenie robienia portretów, poeci pisali wiersze na cześć męczennika idei wolności. O wiele łatwiej mógł uledz Kościuszko wrażeniu tego tłumnego entuzyazmu, jednakże z niezmierną subtelnością uchylał się od rozgłosu. W lutym 1795 pojechał do Götheborga. Tu powtórzyły się owacyjne przyjęcia, a równocześnie dziennikarze sztokholmscy zarzucili go prośbami o szczegóły z życia i walk niedawnych. Kościuszko odmówił tym prośbom. Nie szukał popularności u góry ani u dołu.

Odpłynął nareszcie do Anglii. W trzy tygodnie stanął na ziemi angielskiej. Nowe przyjęcia i hołdy. Poczytny dziennik »New London Gazette« donosi, że »Kościuszko, bohater wolności jest tutaj«. Rozpoczynają się wędrówki artystów, polityków, mężów stanu, osób z towarzystwa arystokratycznego, nowe prośby portrecistów, nowe wiersze pochwalne. Klub whigów (stronnictwa demokratycznego angielskiego) ofiarowuje przedstawicielowi demokracyi polskiej szablę honorową. W porcie bristolskim wita go warta honorowa, zjeżdża się szlachta okoliczna konno i powozami, miasto składa w darze wspaniały serwis srebrny, muzyka wojskowa gra przed jego domem. Zawdzięczamy chwilowemu pobytowi w Bristolu piękny opis postaci Kościuszki, skreślony przez dra Warnera w jego »Rozmyślaniach literackich«: »Czarna jedwabna chustka opasywała jego piękne i wysokie czoło, z pod którego ciemne orle oko rzucało strugi jasności, świadczące o gorejącym nieustannie patryotyzmie w głębi jego duszy, nie złamanej ani przez nieszczęście, ani przez rany, słabości, ubóstwo, wygnanie. Rozmowa jego, pełna trafnego rozsądku, żwawych uwag, dowcipnych odpowiedzi, ujawniała pojęcie szlachetne i umysł wykształcony«. Odjeżdżającego Kościuszkę żegnała na brzegu morskim publiczność, przyjaciele i oficerowie angielscy. Wszystkie głowy odkryły się w chwili, gdy okręt »Adriana« odbijał od brzegu, powiewały chustki i kapelusze, gorące farewell! (bywaj!) drgało w powietrzu, z domów nadbrzeżnych goniły łodzie z kwiatami.

Dwa miesiące kołysała się »Adriana« na falach morza Atlantyckiego. Powitanie na lądzie amerykańskim było o tyle gorętsze, o tyle bardziej uroczyste niż w Europie, o ile większym był tytuł do wdzięczności obywateli Stanów Zjednoczonych dla Kościuszki. Tak żywo przecież stał wszystkim w pamięci jego udział w walce o niepodległość Ameryki, a świeża tragedya polska skroń jego nowym otoczyła blaskiem. Lud wyprzągł konie i wśród nieustannych okrzyków »Niech żyje Kościuszko!« wiózł bohatera do mieszkania. »Podobny honor żadnemu jeszcze prezydentowi czyniony nie był«, stwierdził nazajutrz »Dziennik patryotycznych polityków«. Wznowiły się dawne serdeczne węzły, nawiązały się nowe. Generałowie Mifflin, Gates, White witali dawnego towarzysza broni. »Modą było między młodemi pannami odwiedzać Kościuszkę« powiada Niemcewicz. Wśród częstych gości znajdował się przebywający w Ameryce, jako zwykły obywatel, książę Orleanu, późniejszy król Francyi Ludwik Filip z dwoma braćmi. Najściślejszy wszakże stosunek przyjaźni połączył Kościuszkę z Tomaszem Jeffersonem, znakomitym mężem stanu, w którego ręce złożył testament swój, rozporządzający posiadłością w Stanach Zjednoczonych na cele dobroczynne. Kongres, zebrany w Filadelfii, wypłacił mu zaległą pensyę generalską w sumie 12.000 dolarów. Szlachetny Polak użył całej niemal tej kwoty na utworzenie zapisu, z którego w 28 lat później powstała szkoła dla dzieci murzyńskich pod nazwą »Kościuszko-Shool«. Nic dziwnego, że uwielbienie dla niego rosło wśród Amerykanów. Historyk amerykański, Sparks, stwierdza, że »mało jest w Ameryce imion tak czczonych i mało ludzi ma tak wielkie prawo do powszechnej wdzięczności tych, którzy składają hołd zasłużony dobroczyńcom rodzaju ludzkiego«. W liście do Niemcewicza pisał Jefferson: »Mogę zapewnić pana, że ogół naszych współobywateli żywi najwyższą cześć i przywiązanie do jego charakteru«. Prócz zaległego żołdu Kościuszko na równi z innymi oficerami armii amerykańskiej miał prawo do pewnego obszaru ziemi, który według rangi generała brygady, uzyskanej w chwili dymisyi, wynosił 500 akrów. Sprawy tej dopilnował wierny przyjaciel Jefferson i donosił potem Kościuszce: »Otrzymałem dla Ciebie 500 akrów wzdłuż rzeki Scioto (w stanie Ohio). Powiadają mi, że to są doskonałe grunta, a chętnie temu wierzę, gdyż obrał je pułkownik Armstrong, wyborny znawca kraju. Nie chciał on przyjąć żadnego wynagrodzenia za tę usługę dla Ciebie, mówiąc, że służył pod Twoją komendą podczas wojny i że dostatecznie jest wynagrodzony przyjemnością uczynienia czegokolwiek dla Ciebie«. Tenże Armstrong na wiadomość o przybyciu naszego bohatera pisał do gen. Gatesa: »Bardzo żywo obchodzi mnie przyszły los Kościuszki. Powinniśmy mu usłać łoże z róż pośród nas. Znajdzie tu przyjaciół, którzy go kochają, lud, który go podziwia«.

Lecz »druga ojczyzna«, mimo tak serdecznie ofiarowanej gościnności i mimo tylu ponęt, nie zdołała zatrzymać Kościuszki na zawsze. Osiem miesięcy tylko bawił powtórnie na ziemi amerykańskiej. Tymczasem bowiem zaszły doniosłe wypadki w Europie. Na widownię wystąpił Napoleon Bonaparte, a pod zwycięskimi jego sztandarami formowały się legiony polskie, ożywione nadzieją, że przy sprzyjających okolicznościach będą mogły wkroczyć do ojczyzny dla oswobodzenia jej.

Napoleon I.
Napoleon I.

Bawiąc w Ameryce, Kościuszko chory był na bezwład jednej nogi i musiał być wożony w fotelu. Na wiosnę 1798 r. otrzymał paczkę listów z Europy, a wśród nich odpis umowy, zawartej między gen. Dąbrowskim i utworzoną świeżo przez Napoleona Rzeczpospolitą Cisalpińską. Był to akt, stwierdzający dowodnie istnienie legionów polskich. Wiadomość ta wywarła na Kościuszce tak silne wrażenie, że doznał wstrząsu nerwowego i nagle ozdrowiał. Otoczeniu swemu oświadczył natychmiast: »Muszę wracać do Europy« i przygotowawszy się spiesznie do podróży, opuścił gościnną ziemię amerykańską, gorąco żegnany przez cały naród.

Wylądowawszy w Bayonnie, stanął 14 lipca 1798 r. w Paryżu. Nagły ten powrót świadczy wymownie, że Kościuszko nie chciał być biernym widzem wypadków, które niebawem już miały się rozegrać w Polsce. Przepełniała go nadzieja, że znowu będzie mógł służyć ojczyźnie. Znał urok swego nazwiska i wiedział, jakie znaczenie miałoby samo rzucenie go na szalę sprawy, lecz właśnie dlatego musiał także rozumieć, jak wielką i wyjątkową ponosi za każdy krok swój odpowiedzialność. Rozwaga nakazywała rozejrzeć się wprzód w nowych, zmienionych zupełnie okolicznościach, zanimby sam mógł czynnie wystąpić. Tymczasem pragnął swym wpływem i radą popierać rosnące wciąż zbrojne zastępy rodaków.

Łatwo wyobrazić sobie, jakie wrażenie wywarła na wojakach polskich nowina o pojawieniu się uwielbianego wodza. O wrażeniu tem daje pojęcie list, wystosowany do Kościuszki z Medyolanu przez gen. Wielhorskiego. Oto ów dokument:

»Wolność. Miłość ojczyzny. Równość.

Wielhorski, generał-major Legionów polskich posiłkowych Rzeczypospolitej Cisalpińskiej.

Do Obywatela Tadeusza Kościuszki, Najwyższego Naczelnika Siły Zbrojnej Rzeczypospolitej Polskiej.

Najwyższy Naczelniku!

Wyrazić Ci radość, ukontentowanie, słowem skutek, który uczyniło przybycie Twoje do Paryża na każdym poczciwym Polaku, nie jest w mocy ludzkiej. Ja, który szczególnie, mając szczęście służyć pod Twoją komendą, zaszczycałem się Twoją przyjaźnią, czyż nie powinienem więcej od innych czuć to szczęście, które nam losy przyjazne udzieliły. Dotąd zdaleka tylko promień nadziei kiedyś niekiedyś nam się ukazywał. Kościuszko nasz stanął w Paryżu! Stałością duszy przezwyciężył wszystkie nieszczęścia! To nam wróży blizki do kraju powrót, albowiem przypadki Kościuszki nie mogą być nieznaczące. Nie brakuje mi teraz do zupełnego ukontentowania, jak pewność, że wkrótce oglądać będę zbawcę mojej Ojczyzny.

Zdrowie i uszanowanie! 

J. Wielhorski.«

Zawiązała się wymiana listów z naczelnym wodzem legionów, Dąbrowskim. W jednym z nich mówi Kościuszko o »wspólnych chęciach odzyskania ojczyzny« i wyraża nadzieję, że okoliczności teraźniejsze »pomyślniejszemi będą, niż te, które ostatnim naszym usiłowaniom towarzyszyły«. »Tymczasem, generale - pisze dalej - łącz Twoje usiłowania z kolegami, aby zgoda, jedność i właściwe republikanom principia (t. j. zasady) słynęły w legionach i pomnażały coraz bardziej tę dobrą opinię, jakąście sobie wszyscy w umyśle rządu i wojska francuskiego zjednali«. W październiku 1798 r. wystosował Kościuszko nieznane bliżej pismo do »Dyrektoryatu wykonawczego« republiki Cisalpińskiej (Lombardyi), w której służbie zostawały legiony polskie. Znamy pełną czci i entuzyazmu odpowiedź na owo pismo. »List Twój - są słowa tej odpowiedzi - wzbudził, waleczny generale, takie wzruszenie w sercach naszych, że można je tylko czuć, ale nie wypowiedzieć. Polecasz nam rodaków swych, towarzyszy Twoich nieszczęść przesławnych. A więc dowiedz się, że wszyscy oni godni są Ciebie mieć na czele i bądź pewnym, że, broniąc naszej wolności, utrzymują się w gotowości bronić kiedyś wolności polskiej. Bo Ojczyzna ich, Obywatelu Generale, nie umarła: ona oddycha przez Kościuszkę, ona ma ucieczkę w Tobie, ona jest wszędzie tam, gdzie Ty jesteś«. Kończy się odpowiedź wyrażeniem nadziei, że ludy ujrzą wkrótce Kościuszkę »zajmującego swoje miejsce wśród wielkich wypadków, które się gotują w Europie«. Dowody zaufania powszechnego mnożyły się. Gen. Kniaziewicz imieniem wszystkich Polaków wręczył zwycięzcy z pod Racławic szablę Jana III, przechowywaną w Loreto. Było już po pierwszych zwycięstwach oręża polskiego pod sztandarami Francyi. Wracający z wyprawy egipskiej, okryty chwałą Napoleon odwiedził wielkiego Polaka. »Chciałem usilnie poznać bohatera północy!« brzmiały jego słowa.

Nie miała się jednak między tymi dwoma ludźmi nawiązać nić wzajemnego zaufania. Kościuszko nie rozumiał inaczej udziału Polaków w wojnach, podejmowanych przez Francyę, jak na podstawie wyraźnej umowy, któraby wśród zmian, jakie miały nastąpić na karcie Europy, przewidywała także odbudowanie Polski. Największą jego troską od chwili, gdy stanął na ziemi francuskiej, było określenie stosunku legionów do sprawy polskiej. Obawiał się, aby się krew polska, tak hojnie wylewana na obcych niwach, nie lała napróżno. On jeden z Polaków, mocą swego moralnego stanowiska w narodzie, miał prawo wystąpić, jako strona układająca się. Przewidywał, iż przyjdzie mu z tego prawa skorzystać i dlatego rozmyślnie pozostawał na uboczu, by każdej chwili mieć wolne ręce. Jako przedstawiciel Polski wystosowywał notę do Dyrektoryatu Francyi republikańskiej »abyście wskazali nam jakiś promień nadziei co do przywrócenia krajowi naszemu niepodległości«. Jako przedstawiciel Polski mówił z Napoleonem, gdy ten ostatni przybył do niego, aby poznać »bohatera północy«. Zwycięski wódz Francuzów dążył coraz wyraźniej do zagarnięcia w swe ręce całej władzy i Kościuszko obawiał się, aby sprawa polska, a raczej te zastępy, które w jej imię stanęły pod bronią, nie stały się tylko narzędziem ambitnych osobistych planów Napoleona. Żądał określonych rękojmi i od nich czynił zawisłym swój jawny udział w wypadkach. Rękojmią taką byłoby zapewnienie Francyi, iż dąży do przywrócenia państwa polskiego w jego dawnych, przedrozbiorowych granicach. Tylko w takim razie gotów był Kościuszko rzucić na szalę swe imię moralnego przedstawiciela Polski. Francya, której wolę uosabiał Napoleon, nie okazała się skłonną do wzięcia na siebie jakichkolwiek zobowiązań wobec Polski, to też niebawem zapał, z jakim Kościuszko dążył ku brzegom Europy, począł zamieniać się w chłód i nieufność.

Tadeusz Kościuszko w starości, w czasie pobytu w Solurze, według współczesnego portretu Riekera.
Tadeusz Kościuszko w starości, w czasie pobytu w Solurze, według współczesnego portretu Riekera.

Do nieufności tej były jeszcze inne podstawy. Kościuszko był republikaninem z krwi i kości, był nietylko zwolennikiem republikańskiej formy rządów, ale żądał surowego przestrzegania »principiów« i »cnót« republikańskich, których tak świetne wzory widział w Ameryce. Sam był tych cnót najpiękniejszem wcieleniem. Posiadając, jako dyktator, najwyższą władzę w narodzie, władzę, która sięgała ponad koronę królewską, nietylko nie myślał o jej utrwaleniu, lecz naprzód już cieszył się, że zbawiwszy ojczyznę od najazdu, będzie mógł radować się z tego zbawienia, zmięszany z tłumem ludu, »jak zwykły obywatel«. Napoleon, który krwawemi dłońmi sięgał po blask korony cesarskiej i dla którego cały ruch wolnościowy owych czasów był tylko stopniem, wiodącym do tronu, był zupełnem przeciwieństwem Kościuszki. Jako republikanin, czuł Kościuszko niechęć do Napoleona, na którego ambitnych planach poznał się z niezwykłą przenikliwością wtedy, gdy przyszły »bóg wojny« znajdował się dopiero u początku swego powodzenia. Dnia 6 listopada 1799 r. mówiąc o Bonapartem z członkami republikańskiego rządu francuskiego, rzekł: »Strzeżcie się tego młodego człowieka«. W cztery dni później »młody człowiek« urządził swój pierwszy zamach stanu i ogłosił się konsulem.

Równie genialny znawca ludzi, jak wódz, Napoleon czuł jednak olbrzymią wartość pozyskania dla swych celów takiego imienia, jak imię Tadeusza Kościuszki. Wartość ta podwoiła się w przeddzień zamierzonej wyprawy przeciw Rosyi, kiedy sprawa Polski musiała stanąć na porządku dziennym. Toteż teraz polecił Napoleon (już jako cesarz) zjednać cennego sprzymierzeńca najzręczniejszemu ze swoich dworaków, ministrowi Fouché (1806). Rozmowa odbyła się w Berville pod Paryżem, gdzie Kościuszko zamieszkał w domu Zeltnerów. W wymownych słowach przedstawił Fouché plan i doniosłość zamierzonej wyprawy. Nie taił, że Polacy mogliby w niej wiele dopomódz Francyi, a ponieważ Kościuszko posiada większe, niż kto inny, zaufanie narodu, przeto cesarz nie chce nic bez jego zdania przedsiębrać i nawet pragnie, by mu w tej wyprawie towarzyszył w odpowiedniej swemu znaczeniu randze. Na to oświadczył zagadniony, że tak wielką odpowiedzialność wobec rodaków mógłby wziąć na swoje barki tylko pod warunkiem ścisłego określenia, jaką będzie nagroda za tę usługę, i dlatego ośmiela się zapytać jego cesarską mość: co zamierza uczynić dla Polski?

Fouché uczuł się dotknięty w imieniu jego cesarskiej mości. 

- Generale - zawołał - pańska odpowiedź, a raczej pańskie zapytanie zadziwia mnie. Pozwól mi przypomnieć, że najłagodniej wyrażone życzenie mojego najjaśniejszego pana jest uznawane za rozkaz nawet przez monarchów. Jego cesarska mość może rozkazać panu, abyś towarzyszył mu gdziekolwiekbądź, może zrobić wszelki użytek z usług pańskich, a ja nie widzę nic dobrego ani dla pana, ani dla ziomków pańskich w opieraniu się życzeniom mojego wielkiego i najdostojniejszego władcy.

- Ekscelencyo - odpowiedział z godnością Kościuszko - racz zapewnić jego cesarską mość, że doskonale rozumiem stanowisko swoje; przebywam obecnie w krajach jego cesarskiej mości, jego cesarska mość może rozporządzać mną wedle swej woli, może wlec mnie za sobą, lecz wątpię, żeby w takim razie naród mój świadczył mu jakiekolwiek usługi. Przy wzajemnych zaś odpowiednich usługach mój naród, jakoteż ja sam, gotowibyśmy byli usłużyć. Niech Opatrzność broni, aby pański potężny i najdostojniejszy monarcha nie żałował, jeśli wzgardzi naszą dobrą wolą.

Dom w Solurze, w którym mieszkał Kościuszko
Dom w Solurze, w którym mieszkał Kościuszko

Niebawem - w liście z 7 stycznia 1807 r. - określił dokładnie swoje warunki: Polska miała być odbudowaną od morza Bałtyckiego do morza Czarnego, lud wiejski miał grunta otrzymać na własność, forma rządu miała być konstytucyjna. Napoleon odpowiedział hardo i brutalnie. Był to zarazem koniec układów.

W kilka miesięcy później stanął Napoleon na ziemi polskiej. Powitał ją wyrazami: »Zobaczymy, czy Polacy są godni być niepodległym narodem«, wyrazami, brzmiącymi prawie obelżywie wobec narodu, mającego za sobą tysiącletnie dzieje, pełne chlubnych czynów i niespożytych zasług dla cywilizacyi. W nagrodę za krew tak hojnie przelewaną w interesie Francyi od lat dziesięciu dostało się Polakom napółniepodległe państewko, którego wstydliwa nazwa »Księstwa Warszawskiego« już sama świadczyła, jak niechętnie myślał Napoleon o sprawie polskiej i które przez krótki czas swego istnienia było właściwie tylko wojskową placówką Francyi na wschodzie Europy. Niebawem wśród zgliszcz wojennych miały dopalić się ostatki nadziei polskich, związanych z osobą wielkiego zdobywcy. Nadszedł pamiętny rok 1812, w którym »druga wojna polska« wyprowadziła pod sztandary Napoleona sto tysięcy polskiego rycerstwa. Wyprawa na Moskwę skończyła się straszliwą klęską tego niezwyciężonego mocarza. Rozbitą została cała olbrzymia armia, tron Bonapartych runął w gruzy, grzebiąc także długoletnie rachuby Polaków.

Do Paryża weszli zwycięzcy przeciwnicy Napoleona, a między nimi syn Pawła, Aleksander I. W zajętem przez wojska nieprzyjacielskie mieście znajdował się osamotniony Kościuszko, patrzący z bólem, jak jeszcze raz w niwecz obróciła się nasza krwawa próba wybicia się na wolność. Oczekiwał go hołd niezwykły, podobny temu, jakiego doznał po dwóch latach niewoli petersburskiej. Młody cesarz rosyjski pospieszył złożyć Kościuszce wyrazy uznania. Pamiętał go tak dobrze z lat dawnych. Towarzyszył ojcu do celi więziennej, gdy Paweł zwiastował wolność wielkiemu jeńcowi. Ucałował wtedy Kościuszkę w obecności zdumionych dworzan. Potem był świadkiem owego uroczystego pożegnania w pałacu Zimowym, kiedy to wzruszona cesarzowa prosiła o sukmanę krakowską z pod Maciejowic. Był przejęty czcią dla bohatera i dał temu żywy wyraz. Rozkazał oficerom polskim, by złożyli mu winne honory, jako swemu naczelnemu wodzowi. Wielki książę Konstanty udał się do mieszkania Kościuszki z oficyalną wizytą. Cesarz posłał po niego swój pojazd dworski, przyjął go z otwartemi ramionami, uściskał wobec wielu osób, a na wieczorze u księżny Jabłonowskiej wiódł go przez tłum dygnitarzy, wołając: »Miejsca, miejsca, oto wielki człowiek!« Należy wątpić, czy te ostentacyjne hołdy sprawiły zadowolenie subtelnej naturze Kościuszki, którego tylokrotnie widzieliśmy, jak pilnie wymykał się wszelkiemu rozgłosowi i natarczywym objawom uwielbienia. Jeżeli były naczelnik sił zbrojnych narodu polskiego znalazł się w błyszczącem zgromadzeniu na dworze tuileryjskim i słuchał cierpliwie pięknych słów, któremi go darzono, to czynił to jedynie i wyłącznie w chęci usłużenia ziomkom. Starzec sześćdziesięcioośmioletni, na naleganie Adama Czartoryskiego, pisał wkrótce potem ze swej cichej siedziby w Berville do tego, który go na »wielkiego człowieka« pasował, zanosząc prośbę o »trzy łaski«: o amnestyę ogólną dla Polaków, o koronowanie się królem polskim konstytucyjnym i o zniesienie poddaństwa włościan. Zapewniał, że »skoro prośby będą wysłuchane«, przyjdzie osobiście, lubo chory, podziękować i ofiarować swoje usługi: »o ileby słabe zdolności moje mogły się jeszcze przydać na coś«.

Aleksander przyrzekał wszystko: »Najdroższe Twoje życzenia, generale, będą spełnione. Przy pomocy Wszechmocnego spodziewam się dokonać odrodzenia walecznego i szanownego narodu, do którego należysz. Wziąłem na siebie zobowiązanie uroczyste. Okoliczności tylko polityczne kładły tamę wykonaniu zamiarów moich. Te przeszkody już nie istnieją. Jeszcze trochę czasu i rozsądnego postępowania, a Polacy odzyskają ojczyznę swoją, imię swoje, ja zaś będę miał przyjemność przekonać ich, że ten, którego mieli za swego przeciwnika, zapominając przeszłości, ziści ich pragnienia. Ileż dogodnem mi będzie, generale, widzieć Cię pomocnikiem moim w tych zbawiennych pracach. Imię Twoje, charakte i talenty będą najlepszemi memi podporami!« W rozmowie ustnej przyrzekał Aleksander »przywrócenie kraju waszego od Dźwiny i Dniepru, dawnych granic Królestwa Polskiego«.

Wiemy, jaki obrót wzięły te obietnice.

Dobiegała do końca działalność publiczna Kościuszki. Wezwany w r. 1815 przez Adama Czartoryskiego, a potem przez samego Aleksandra do Wiednia, zastał tu już podpisany przez mocarstwa traktat z 3 maja, powołujący do życia Królestwo Kongresowe. Marzenia Kościuszki o granicach, biegnących wzdłuż Dźwiny i Dniepru rozwiały się. Małe państewko, złączone unią osobistą z Rosyą, nie zadowolniło go. Więc »z bojaźnią czynił wniosek« w liście do Czartoryskiego, że »imię polskie z czasem w pogardzeniu zostanie i że Rosyanie traktować nas będą, jak podległych im, gdyż tak szczupła garstka nigdy się nie zdoła obronić intrydze, przewadze i przemocy Rosyanów«. Kończył: »Niech Opatrzność kieruje wami, a ja jadę do Szwajcar, nie mogąc zdatnie służyć ojczyźnie«.

I pojechał - rzuciwszy wszystkie widoki osobiste, zrzekłszy się zaszczytu być »pomocnikiem« i »podporą« Aleksandra I, a »imię swoje, charakter i talenty« cofnął na zawsze w cień życia domowego. Na mieszkanie wybrał małe miasteczko szwajcarskie Solurę. Przy rodzinie Zeltnerów znalazł ów spokojny, zaciszny »domek«, o którym marzył niegdyś w obozie polskim. Niestety. Marzenie obejmowało coś więcej po nadto, a w cichy żywot w Szwajcaryi musiała się nieraz wmięszać łza żalu za straconą ojczyzną. W domu Zeltnerów - którym wypłacił się hojnymi legatami - znalazł troskliwą opiekę, serdeczne ciepło i cześć niemal religijną dla swej osoby. Wymagał zresztą niewiele. Żył, jak Spartanin do końca. W okolicy Solury zasłynął z dobroczynności, o której dotąd legendy krążą nietylko w Polsce i nietylko w Szwajcaryi. Urok, jaki roztaczał dokoła siebie ten osiwiały, nizki starzec o brwiach wojskowego weterana i dobrem spojrzeniu łagodnych oczu, był potężny w swej prostocie. Zapisali to zgodnie wszyscy, którzy przewinęli się przez ciche miasteczko szwajcarskie dla wyrażenia czci Kościuszce. Jak dawniej zresztą, unikał hołdów. Nie wymawiał się tylko od jednej rzeczy: od przyjmowania kwiatów, które lubił i któremi codziennie darzyły go mieszkanki Solury.

Napisał jeszcze testament - i to był ostatni jego czyn obywatelski, dokonany na pół roku przed zgonem. Dokument ten, nadający wszystkim włościanom siechnowickim wolność osobistą oraz prawo własności posiadanych gruntów i zagród, odczytajmy, jako czcigodną pieczęć, która zamyka przeczysty i przepiękny akt żywota Tadeusza Kościuszki. Oto brzmienie jego: »Przenikniony prawdą, że poddaństwo jest sprzeczne z prawem natury i pomyślnością państw, oświadczam zupełne zniesienie poddaństwa w położonej na Litwie w województwie brzeskiem majętności mojej Siechnowicze na wieczne czasy w imieniu własnem i przyszłych jej posiadaczy. Ogłaszam więc włościan wsi, do tego majątku należącej, za wolnych obywateli krajowych i zupełnych właścicieli gruntów, jakie dotychczas posiadali. Uwalniam ich od wszelkich bez wyjątku opłat, danin i posług osobistych, do jakich względem dworu i pana dotychczas byli obowiązani. Wzywam ich tylko, aby się postarali dla własnego pożytku i na dobro kraju o stosowne szkoły i zakłady wychowawcze. T. Kościuszko«.

Zbliżał się kres.

Pod jesień 1817 r. poczęły go siły opuszczać, puls osłabł, ciepłota ciała podniosła się. Lekarze ówcześni nazwali chorobę: epidemiczną gorączką nerwową. Przytomność pozostała do końca. Wiedział jednak, że umiera. Kazał do trumny włożyć sobie szablę, mówił w podnieceniu o przyszłości Polski - rzeczy, których obecni nie potrafili powtórzyć. Dnia 15 października o godzinie 10 wieczorem głos się wyczerpał. Usta chorego poruszyły się - ale zostały nieme. Obrzucił spojrzeniem pełnem miłości otaczającą łożę rodzinę Zeltnerów, podał im ręce łagodnie bez śladu cierpienia, uścisnął lekko dłonie przyjacielskie, głowa osunęła się na poduszki - i żyć przestał.

Sypanie mogiły Kościuszki, według współczesnego obrazu Michała Stachowicza (z fotografii J. Kriegera w Krakowie).
Sypanie mogiły Kościuszki, według współczesnego obrazu Michała Stachowicza (z fotografii J. Kriegera w Krakowie).

*****

Zabalsamowano zwłoki. Całe piersi były pokryte bliznami, głowa skaleczona trzema cięciami pałasza, noga poszarpana pchnięciem bagnetu. Pogrzeb odbył się kosztem rządu szwajcarskiego. Żałobna wieść rozległa się echem głośnem po całym świecie. Francya uroczystym obchodem złożyła hołd pamięci swego obywatela, Laffayette na zgromadzeniu paryskiem wyrzekł słowa: »Imię jego należy do całego cywilizowanego świata, a jego cnoty są własnością całej ludzkości«. Posypały się liczne portrety i medaliony Kościuszki. Poeci opiewali jego szlachetność i wielkość, dziennikarze oceniali czyny wojenne i obywatelskie, w parlamentach wygłoszono pełne czci wspomnienia. Kongres amerykański ozdobił salę swych posiedzeń popiersiem znakomitego Polaka. Młodzież akademii wojskowej w West-Point, kształcąca się na podręczniku, który Kościuszko dla niej niegdyś ułożył i przechowująca żywe wspomnienia jego czynów, wzniosła mu niebawem pomnik z napisem: »Bohaterowi dwóch światów«.

Kopiec Kościuszki pod Krakowem (przed opasaniem go budowlami fortecznemi).
Kopiec Kościuszki pod Krakowem (przed opasaniem go budowlami fortecznemi).

Pomnikiem również wyraziła swą wdzięczność ludność Zuchwylu pod Solurą. To obcy. A swoi zapragnęli mieć zwłoki czcigodne wśród siebie. Otaczała je już prawie glorya narodowej świętości. Senat Rzeczypospolitej krakowskiej sprowadził do Krakowa i 3 lipca 1818 r. uroczyście złożył szczątki Naczelnika Narodu w grobach królewskich na Wawelu, obok Jana III. Potem zaś przy huku dział, położywszy na fundament garść ziemi z Racławic i Maciejowic - począł Kraków sypać tysiącznemi rękami swego ludu przez lat trzy ów sławny pomnik-mogiłę, co wedle słów poety trwać będzie nawet wtedy, gdy »Wawel runie«, i pozostanie najpoetyczniejszym, najpiękniej pomyślanym pomnikiem, jaki kiedykolwiek stanął na ziemi.

keyboard_arrow_up